OPIS:
W pewnej kopalni dochodzi do wypadku. Zaginiony górnik zostaje oskarżony o zamordowanie swoich kolegów. Chłopak jego siostry próbuje rozwiązać zagadkę. Po pewnym czasie pojawiają się gigantyczne prehistoryczne owady, ale to dopiero początek niezwykłości.
Gdzie ten ptak?! Oszukali mnie! Banda japońskich skurczybyków, decydentów!
Pamiętam że robale zdziwiły mnie kiedy jako dzieciak oglądałem ten film. Miał być ptak śmierci, a pojawiły się jakieś poczwarki. Kant jak na tym polskim plakacie do tego filmu:
Plakaty z dupy, czyli czego leniwy nie zobaczy to ślepy dorysuje.
I chociaż te owady całkiem fajnie wyszły, to cieszę się, że nie okazały się jedyną atrakcją.
Trafiła mi się niestety koszmarna amerykańska wersja dubbingowa. Słuchając lektora podłożonego pod głównego bohatera, który jest również narratorem, można odnieść wrażenie, że facet jest ułomny. To chyba jedna ze słabszych stron filmu. Ani realistycznie to nie wypadło, ani zachęcająco.
Fabuła rozkręca się całkiem nieźle. Na początek ciut dokumentalnie o wybuchach bomb wodorowych i tym, że Ziemia będzie się za to mścić. Takie wstawki nadają filmowi klimat. A potem już rozkręca się w miarę szybko. Nie ma tu miejsca dla niepotrzebnych wątków, otrzymujemy tylko istotne informacje i może dzięki temu i na nudę nie ma czasu.
Uczciwie przyznam, że wzdrygnąłem się na pierwsze pojawienie się poczwarki. Potworki te wyglądają całkiem ciekawie, jak na lata 50' to jest całkiem nieźle. Początkowo byłem jedynie ciut rozżalony, że zamiast tytułowego ptaka śmierci dostaję jakieś karakany, ale już pod koniec filmu musiałem przyznać, że twórcy sprawiedliwie podzielili czas pomiędzy te potwory i związane z nimi wypadki.
Ptak spod ziemi, a to ci heca.
Kiedy już tytułowy bohater decyduje się na występ, akcja przenosi się spod ziemi na powierzchnię, a właściwie w przestworza. Początkowo nie wiemy z czym mamy do czynienia, są tyle jakieś mgliste, intrygujące przesłanki. Spierają się naukowcy, dziennikarze i wojskowi. Tak że w końcu Rodan objawia się wszystkim i jest to naprawdę niezłe wejście.
Kostium wypadł bombowo, lepiej niż niejednego późniejszego potwora, a choćby amerykańskiego Szpona. Jeśli już jesteśmy przy sprawach technicznych, to film dzięki kolorowi, chociaż niedoskonałemu, zyskuje na atrakcyjności, nie tracąc jednocześnie nic ze swojej mroczności. Makiety i modele zachwycają, udowadniając że spece z Toho znali się na swojej robocie już od początków przygód z wielkimi potworami.
Co do gry aktorskiej nie mam zdania. Wątek ludzki niespecjalnie mnie tu zajmował, gdyż wyszedłem z założenia, że to tylko tło dla właściwej akcji.
W mojej zakichanej amerykańskiej wersji było strasznie mało muzyki i co skandaliczne, zabrakło sztandarowego utworu z Rodana:
Kolejny obok Mysterians całkiem niezły film sci-fi lat 50' i podobnie jak Godzilla z przesłaniem antyatomowym, chociaż może nie tak mocnym.
Nie wiedziałem, że wersja amerykańska będzie aż tak licha. Dobrze, że sam miałem przyjemność obcować z oryginalną. A pierwsze pojawienie się poczwarki robi wrażenie, prawda? Zresztą późniejsze odkrycie jaj i trauma głównego bohatera też całkiem nieźle wyszła. Dobrze wspominam ten film.
OdpowiedzUsuńOj tak, ja nawet nie sądziłem, że takie starocie mogą mnie jeszcze pozytywnie zaskoczyć. Tak się robi sci-fi! :D
Usuńudany film niezłe efekty jak ja w dzieciństwie chciałem dostać takie modele jeżdżące ;) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMiałem to samo, a co pozostało? Tandetne plastikowe czołgi i gumowe dinozaury, które od biedy moja ciocia mogła pomylić z Godzillą :P Heh, a w Japonii zestawy kolekcjonerskie...
Usuńw japonii to pewnie dostalibyśmy wszystko łącznie z dmuchaną godzillą naturalnych rozmiarów ;D
OdpowiedzUsuńJa jeszcze "Rodana" jakimś cudem nie widziałem, ale twoja recenzja mnie do tego zachęciła, więc z pewnością tę zaległość nadrobię ;)
OdpowiedzUsuńKoniecznie, bo to świetne kino. Sam z takich klasyków to chyba "Varana" jeszcze nie widziałem, ale ponoć kicha.
UsuńJa nie przepadam zbytnio za tym filmem, jedyne co mi się w nim podobało to świetny strój Rodana
OdpowiedzUsuń