niedziela, 2 lutego 2014

Mysterians 1957 reż. Ishiro Honda

   To chyba jeden z lepszych filmów sci-fi jakie widziałem.

   Japonię atakuje ogromny robot Mogera. Jego niszczycielski pochód zostaje w końcu zatrzymany przez wojsko. Do ataku przyznają się kosmici, którzy chcieli w ten sposób zademonstrować swoją siłę. Przedstawiają się jako mieszkańcy nieistniejącej planety Mysteroid i żądają azylu na Ziemi, na już zajętym przez ich bazę terenie. Ludzkość nie daje się nabrać i postanawia podjąć z nimi walkę.


   Film od początku jest dość mroczny i tajemniczy i taki nastrój w sumie utrzymuje się aż do końca. To jeden z pierwszych kolorowych filmów Toho, przez co jakoś obrazu (i samych kolorów) nie jest jeszcze najlepsza, ale za to dodatkowo pogłębia atmosferę grozy. I chociaż dziś filmowe historie o inwazji kosmitów nie robią na nas wrażenie (przy prawdziwej pewnie byśmy się zesrali, bo jesteśmy nimi wręcz bombardowani w kinie i telewizji, to weźmy pod uwagę, że Mysterians pochodzi z lat 50', kiedy historie o UFO dopiero raczkowały.


   Ładne makiety, ciekawe stroje kosmitów, ich baza i wykorzystana przez ludzi broń, dają produkcji rozmach i moim zdaniem wyciskają całkiem sporo realizmu, jak na możliwości filmowców tamtych lat.
Fabuła jest poprowadzona w logiczny sposób i łatwo przystępna. Postępowanie kosmitów z początku może się wydawać nielogiczne, ale składa się z czasem w sensowną całość (jedynie wątek porywania konkretnych kobiet wydaje się ciut głupawy). Ludzkość za to nie jest tak naiwna jak w Inwazji potworów i nie dając sobie mydlić oczu decydują się na walkę do końca. Jednocześnie akcja pędzi do przodu i nie ma w niej miejsca na rozluźniające atmosferę gagi, które znamy z innych późniejszych tego typu produkcji Toho. Tajemnice kosmitów nie zostają odkryte od razu, poznajemy je dopiero z biegiem czasu, przez co napięcie nie siada, a wręcz się potęguje z każdym kwadransem.

   Mysterians w pewien sposób jest podobny do pierwszego Godzilli i tutaj również daje się wychwycić poważne podejście do broni atomowej - ludzkość zdaje sobie sprawę z możliwości jej użycia przeciwko najeźdźcą, lecz odwleka ten moment bojąc się pogorszenia sytuacji. Wojsko jest silne, zorganizowane i skuteczne (udaje im się zniszczyć robota na początku) i prowadzi zdecydowaną, a przy tym przemyślaną akcję przeciwko obcym. Jak wiemy, armia w kolejnych filmach zmieni się tylko w bezsilną zbieraninę, pozwalającą nacieszyć oczy scenami batalistycznymi i efektami specjalnymi, jednak zupełnie nie zdolną stanowić jakiegokolwiek oporu przeciw czy to kosmitom, czy potworom.


   Genialna muzyka Ifukube zachwyca raz jeszcze, świetnie dopełniając bardziej widowiskowe sceny. Prócz tego wykorzystano jeszcze jeden czy dwa utwory muzyki klasycznej, których jednak nie pamiętam tytułów.

   Pozostając przy scenach batalistycznych i siłach obrony. Częściowo wykorzystano modele, a częściowo prawdziwe pojazdy wojskowe. Daje to świetny efekt i prezentują się lepiej znów) niż w nie jednym nowszym filmie. Walka UFO z samolotami zachwyca. Jeszcze lepsza okazuje się wielka bitwa armii z bazą kosmitów.

   Tendencja to zaznaczania japońskiej współpracy z Amerykanami jest tu wciąż żywa. Zawsze mnie to zaskakiwało w starszych filmach Toho, ledwie paręnaście lat po wojnie, Japończycy potrafili przedstawiać w filmach swych realnych, niedawnych wrogów jako przyjaciół. Nic dziwnego, że porzuciwszy dawne animozje tak daleko zaszli.


   Pod koniec miałem pewien problem w połapaniu się w technologii Ziemian: emitery i przechwytywacze promieni na latających statkach, jednak to chyba wina niedopasowanych napisów, którymi dysponowałem.

   Zdecydowanie polecam ten film, to jeden z lepszych sci-fi jakiego w ogóle widziałem i jeden z najlepszych z wytwórni Toho.




2 komentarze:

  1. to pozytywne pokazywanie amerykanów to raczej kwestia tego że japonia była pod mniej lub bardziej widocznym nadzorem amerykanów bodajże do lat 60 jak nie dłużej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że to taka furtka do amerykańskich kin. Mimo to jestem jednak pod wrażeniem, że kinematografia narodu, który tyle wycierpiał od Amerykanów już paręnaście lat po wojnie, dawała jasne,, przyjazne sygnały.
      Nie potrafię sobie za to wyobrazić polskiego filmu z lat 50', w którym Polacy łapka w łapkę z Niemcami współpracowaliby na arenie międzynarodowej.

      Usuń