wtorek, 27 sierpnia 2013

Godzilla (Gojira) 1954 reż. Ishiro Honda

   Moją przygodę z Godzillami zacząłem w latach 90', gdy będąc małym dzieckiem ojciec pokazywał mi w telewizji (jeszcze na niemieckich programach) filmy z serii Showa i Heisei. Niestety pierwszego nigdy nie udało mi się obejrzeć, albo o tym nie pamiętam. Zaznaczę że w tamtych czasach fascynowało mnie wszystko co związane z potworami i dinozaurami. Później, kiedy nastały czasy internetu i piracenia szerszego dostępu, jakoś nie ciągnęło mnie już do serii Showa, a film czarno-biały przyprawiał mnie wręcz o mdłości (każdy z nas był kiedyś takim głupim dzieciakiem...). W ciągu następnych paru lat jakoś nie miałem czasu, a może i chęci, i dopiero w zeszłym roku przysiadłem nad klasykiem ze względu na moją pracę.

   Geneza filmu jest powszechnie znana, chociaż momentami zahacza już o legendę. W 1954 roku reżyser Ishiro Honda i producent Tomoyuki Tanaka wracali samolotem z Filipin, gdzie prowadzili zakończone fiaskiem rozmowy na temat realizacji filmu wojennego. Przelatując nad Pacyfikiem zastanawiali się co mogą skrywać głębiny oceanu i tak wpadli na pomysł morskiego potwora, przy czym zapewne inspirowali się również amerykańską Bestią z głębokości 20.000 sążni z poprzedniego roku. Początkowo Godzilla miał być wielką ośmiornicą, ale w końcu stanęło na ogromnym jaszczurze (swoją drogą ośmiornica również powstała i pojawiła się w paru epizodach w kolejnych filmach). Przy okazji prócz celów czysto komercyjnych, produkcja miała przypominać o okropieństwach wojny atomowej, tak świeżej jeszcze we wspomnieniach Japończyków, a przecież wciąż wiszącej gdzieś w powietrzu ze względu na prowadzony przez mocarstwa wyścig zbrojeń i Zimną wojnę.

   Do rzeczy! Zaczyna się świetnie (pamiętajmy, że to film sprzed ponad pół wieku) - widzimy logo wytwórni Toho i zaraz też dają się słyszeć dudniące odgłosy stąpania, a po nich rozdzierający ryk jakiegoś... stworzenia. W tle lecą napisy. Zakładając że nie wiedziałbym iż to film o Godzilli, to myślę że bardzo by mnie to zaintrygowało, a tak daje po prostu efekt mocnego wejścia. Całość uzupełnia tak lubiana przez wszystkich fanów muzyka skomponowana przez Akirę Ifukube.

   Właściwa część filmu zaczyna się równie widowiskowo, bo widzimy na morzu statek rybacki, którego załoga ginie na skutek tajemniczej eksplozji - ta część oparta jest na faktach, film powstał niedługo po podobnym incydencie na Pacyfiku, gdy japoński kuter znalazł się na obszarze, na którym Amerykanie testowali bombę atomową.

   Od samego początku jest tajemniczo, fabuła bardzo wciąga i trzyma w napięciu, a wszystko to potęguje mroczny klimat. Aktorzy i statyści w moim odczuciu wypadają dość realistycznie, pogłębiając stan niepokoju wywołany zagadkowymi zdarzeniami. Akcja rozwija się szybko, cały czas trzymając w napięciu i nie pozwalając się nudzić. Jest przy tym przedstawiona w sposób przejrzysty i przystępny.

   Z każdą minuta liczba tajemnic się zwiększa i zachodzą coraz to nowe niewyjaśnione przypadki. Jedyne pojawiające się wyjaśnienia zdają się być nieprzekonujące lub nieprawdopodobne, a mimo to wiemy, że "coś w trawie piszczy". Śledzimy tu losy wielu bohaterów i różne sytuacje, nie podążając jedynie za tymi pierwszoplanowymi i tym samym, uzyskujemy szerszy obraz wydarzeń, nie przywiązując się jednocześnie do żadnej z postaci. Niemal na każdym kroku towarzyszy nam świetnie dopasowana muzyka. Makiety i modele nie są może perfekcyjne, ale jak na tamte lata i biorąc pod uwagę, że to pierwszy taki japoński film (przedwojennych, zaginionych King Kongów nie liczymy), wyszło nieźle. Zresztą czarno-biały obraz maskuje wiele niedoskonałości i tylko złośliwcy by się ich doszukiwali.



   Jak już pisałem, obejrzałem ten film jako jeden z ostatnich o Godzilli, a co za tym idzie dało mi to możliwość zwrócenia uwagi na parę interesujących spraw. Przede wszystkim, wiele ujęć i scen z pierwszego filmu będzie się wielokrotnie przewijać w kolejnych (aż po najnowszą serię Shinsei), na co warto zwrócić uwagę, a co w zasadzie samo rzuca się w oczy. To tak jakby twórcy raz wypracowali ideał, na podstawie którego tworzone są potem liczne wariacje. Niemożliwym jest wymienić wszystkie te kalki, bo jest ich za wiele, ale napomknę, że nawet Amerykanie w swojej Zilli z 1998 skopiowali co nieco, np. scenę z naukowcami i dziennikarzami na wyspie po przejściu huraganu.

   W przeciwieństwie do King Konga, który był jedynie źródłem taniej rozrywki, Godzilla niesie mocne przesłanie ostrzegające przed wykorzystywaniem broni jądrowej. Można doszukać się też wielu symboli i odniesień do drugiej wojny światowej. Przykładowo: potwór nadchodzi od wschodu, tak jak od wschodu nadlatywały amerykańskie bombowce niosące śmierć japońskim miastom. Zniszczenia powodowane przez monstrum przypominają pożary wywołane po nalotach z użyciem bomb zapalających. Jednocześnie siły japońskiej armii nie są wystarczające do walki z takim przeciwnikiem. Po ataku monstrum widzimy obraz zniszczenia i szpitale pełne rannych, poparzonych i napromieniowanych. Jest więc uosobieniem wojny i bomby atomowej, stając się uniwersalnym symbolem. Z drugiej strony, zaznaczono, że potwór znany jest w tradycji mieszkańców wyspy Ota, a jako prastarą legendarną bestię, można go (lub skutki jego działań) porównać do niszczycielskich żywiołów: wulkanów, tajfunów, trzęsień ziemi, tsunami, których ofiarą ze względu na swe położenie na kuli ziemskiej pada Japonia. Między wierszami twórcy filmu dają nam do zrozumienia, że z naturą nie należy walczyć i nie można jej lekceważyć, ani niszczyć. Należy żyć z nią w harmonii.



   Pomysł na genialnego naukowca (dr Serizawa) ze śmiercionośną bronią stworzoną w swoim laboratorium wydaje się bardzo trafny. Jego idee nadają filmowi mocny, antywojenny wydźwięk. Jest to postać rozsądna, postępująca altruistycznie i jak się na końcu okazuje heroiczna. W każdym razie intryguje i wzbudza sympatię.

   Nie można tego powiedzieć za to o dr Yamane, który jak mi się zdaje również miał prawić moralitety. Szkopuł w tym, że w obliczu śmierci tysięcy ludzi nadal jest on przeciwny uśmierceniu potwora, stanowiącego dla niego cenny okaz badawczy. Zajmując takie stanowisko budzi jedynie niechęć i niezrozumienie.

   Twórcy nie zdradzają od razu wszystkich tajemnic, trzymając widza w niepewności. Kiedy jedna zagadka w końcu się wyjaśnia, pojawia się następna i tak w kółko. Myślę że tak powinien być zrealizowany dobry film.

   Scena ataku na miasto jest niesamowita, atmosferę chaosu i paniki daje się odczuć na własnej skórze. Moment w którym pierwszy raz widzimy Godzillę w całej okazałości na długo zapada w pamięć. Przypomnę że w przypadku Godzilli twórcy zdecydowali się wykorzystać aktora w gumowym kostiumie, w przeciwieństwie do stosowanej do tej pory techniki animacji poklatkowej lalek (Zaginiony Świat, King Kong, Bestia z głębokości 20.000 sążni). Scena niszczenia miasta jest zrealizowana z ogromnych rozmachem, choć może nie wszystkie efekty specjalne są dopracowane (jak np. koziołkujący samochód), ale całość robi wrażenie jeśli wziąć pod uwagę, że film jest jednym z pierwszych na świecie w tym gatunku. Nie dziwi więc fakt, że jego realizacja jednocześnie z Siedmioma samurajami o mało nie doprowadziła wytwórni Toho do bankructwa. Oczywiście sceny z wykorzystaniem makiet i modeli stanowią mniejszą część i widzimy je jedynie w obecności potwora. Pozostałe kręcono w plenerach z wykorzystaniem prawdziwych czołgów, wojskowych ciężarówek, okrętów czy żołnierzy.



   Kostiumom, makietom, modelom i efektom specjalnym poświęcę w przyszłości osobny wpis.

   Przez kiepskie tłumaczenie nie zrozumiałem wątku miłosnego i relacji między niektórymi bohaterami, ale myślę, że nie ma to większego znaczenia dla odbioru całości.

   Grę aktorską trochę ciężko mi oceniać, gdyż po pierwsze nie mam dużego doświadczenia z filmami lat 50', a tym bardziej z kinem japońskim (za wyjątkiem późniejszych Godzilli). Druga rzecz, że nie jestem pewien tłumaczenia o czym wyżej wspomniałem. Momentami było główni bohaterowie mieli nieco zbyt teatralne gesty, ale da się to przeżyć.



   Film oceniam na 10/10. Mogę chyba śmiało powiedzieć, że to najlepszy Godzilla z wszystkich jakie powstały. Jest też filmem najmroczniejszym (i to nie tylko dlatego, że czarno-biały) i z najlepszym przekazem.

3 komentarze:

  1. Bardzo dobra recenzja, dowiedziałem się tego i owego. Ale żeby aż 10/10?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. No wiem, że obiektywnie to się trochę zagalopowałem, ale jak na 54' rok to był absolutny fenomen, którego przez długie lata nie udało się nikomu przebić. Jeśli chodzi o sprawy techniczne Amerykanie długo jeszcze babrali się w animacji poklatkowej, której efekty były dość żałosne. Od strony fabuły było nie lepiej, skupili się na wielkich owadach lub gryzoniach i fascynacji promieniowaniem, podczas gdy głębszego przesłania już zabrakło.
      Japończycy niestety również spłycili fabuły swoich filmów i to już w następnym roku, przy Kontrataku.
      Kolejna rzecz to to, że pierwszy Godzilla przetrwał próbę czasu. Ten film można nadal obejrzeć i nie traci on na wartości. Może być ciekawych kinem sci-fi lub antywojennym manifestem.

      Zresztą nie da się nawet zliczyć ile z tego filmu czerpali potem do kolejnych odsłon.

      Usuń
  2. Bardziej mi się podobał ,,Bestia z Głębokości 20.000 sążni".

    OdpowiedzUsuń