wtorek, 29 kwietnia 2014

Rodan - ptak śmierci (Sora no daikaijû Radon) 1956 reż. Ishiro Honda

   Czaił się na mnie od samego początku, aż dziw, że zrecenzowałem już tyle Godzilli i innych potworów, a Rodana z własnym filmem przemilczałem.

OPIS:

   W pewnej kopalni dochodzi do wypadku. Zaginiony górnik zostaje oskarżony o zamordowanie swoich kolegów. Chłopak jego siostry próbuje rozwiązać zagadkę. Po pewnym czasie pojawiają się gigantyczne prehistoryczne owady, ale to dopiero początek niezwykłości.


Gdzie ten ptak?! Oszukali mnie! Banda japońskich skurczybyków, decydentów!

   Pamiętam że robale zdziwiły mnie kiedy jako dzieciak oglądałem ten film. Miał być ptak śmierci, a pojawiły się jakieś poczwarki. Kant jak na tym polskim plakacie do tego filmu:
Plakaty z dupy, czyli czego leniwy nie zobaczy to ślepy dorysuje.

   I chociaż te owady całkiem fajnie wyszły, to cieszę się, że nie okazały się jedyną atrakcją.


   Trafiła mi się niestety koszmarna amerykańska wersja dubbingowa. Słuchając lektora podłożonego pod głównego bohatera, który jest również narratorem, można odnieść wrażenie, że facet jest ułomny. To chyba jedna ze słabszych stron filmu. Ani realistycznie to nie wypadło, ani zachęcająco.

   Fabuła rozkręca się całkiem nieźle. Na początek ciut dokumentalnie o wybuchach bomb wodorowych i tym, że Ziemia będzie się za to mścić. Takie wstawki nadają filmowi klimat. A potem już rozkręca się w miarę szybko. Nie ma tu miejsca dla niepotrzebnych wątków, otrzymujemy tylko istotne informacje i może dzięki temu i na nudę nie ma czasu.


   Uczciwie przyznam, że wzdrygnąłem się na pierwsze pojawienie się poczwarki. Potworki te wyglądają całkiem ciekawie, jak na lata 50' to jest całkiem nieźle. Początkowo byłem jedynie ciut rozżalony, że zamiast tytułowego ptaka śmierci dostaję jakieś karakany, ale już pod koniec filmu musiałem przyznać, że twórcy sprawiedliwie podzielili czas pomiędzy te potwory i związane z nimi wypadki.

Ptak spod ziemi, a to ci heca.

   Kiedy już tytułowy bohater decyduje się na występ, akcja przenosi się spod ziemi na powierzchnię, a właściwie w przestworza. Początkowo nie wiemy z czym mamy do czynienia, są tyle jakieś mgliste, intrygujące przesłanki. Spierają się naukowcy, dziennikarze i wojskowi. Tak że w końcu Rodan objawia się wszystkim i jest to naprawdę niezłe wejście.


   Kostium wypadł bombowo, lepiej niż niejednego późniejszego potwora, a choćby amerykańskiego Szpona. Jeśli już jesteśmy przy sprawach technicznych, to film dzięki kolorowi, chociaż niedoskonałemu, zyskuje na atrakcyjności, nie tracąc jednocześnie nic ze swojej mroczności. Makiety i modele zachwycają, udowadniając że spece z Toho znali się na swojej robocie już od początków przygód z wielkimi potworami.


   Co do gry aktorskiej nie mam zdania. Wątek ludzki niespecjalnie mnie tu zajmował, gdyż wyszedłem z założenia, że to tylko tło dla właściwej akcji.

   W mojej zakichanej amerykańskiej wersji było strasznie mało muzyki i co skandaliczne, zabrakło sztandarowego utworu z Rodana:


   Kolejny obok Mysterians całkiem niezły film sci-fi lat 50' i podobnie jak Godzilla z przesłaniem antyatomowym, chociaż może nie tak mocnym.



poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Pojedynek potworów (Furankenshutain no kaijû: Sanda tai Gaira) 1966 reż. Ishiro Honda

   Po Pojedynku potworów nie spodziewałem się wiele, traktując ten film jako kolejną nędzną wariacje na temat ogromnych humanoidów. A tu zaskoczenie :)

OPIS:

   Wielki potwór zatapia na morzu statek i pożera jego załogę. Zostaje on skojarzony z uciekłym niedawno z laboratorium stworzeniem zwanym gargantua. Ataki się powtarzają, lecz ślady potwora pojawiają się w odległych od siebie miejscach. Naukowcy zaczynają się domyślać, że potwory muszą być dwa.


Dobrego złe początki

   Początek jest nieco kiczowaty i zalatuje tanim kinem grozy, ale może dla tego już pierwsze sceny wzbudziły moje pozytywne odczucia. Bo czyż wielki małpolud (?) wyłaniający się z morza w czasie sztormu i podejmujący walkę z gigantyczną ośmiornicą nie jest czymś co od razu wzbudza zainteresowanie? Druga sprawa, że kostium tego humanoidalnego (dalej zwany Gairą) pokrytego zieloną sierścią robi negatywne wrażenie. A chwilę później ganianie wyratowanych przez siebie ludzi również nie wygląda najlepiej.


   Czyli co? Mamy kiepski, choć interesujący początek i cały film przed nami.

   Miłą odmianą w tym filmie jest obsada. Głównych bohaterów, dr Paula Stewarta gra Russ Tamblyn, a jego asystentkę Akemi Kumi Mizuno. Ich postacie są może nieco naiwne, ale przedstawione całkiem nieźle. Swoją drogą śliczna Mizuno okazała się całkiem niezłym kontrastem dla paskudnych pysków potworów i zdecydowanie miała przyciągnąć męską część widowni przed ekrany, bo w zasadzie tylko ona każdorazowo wybija się z tłumu dzięki swojej urodzie i kolorowych ubraniach. No... i może Stewart, ale to dlatego, że nie jest Azjatą. I choć raz jeszcze mamy duet naukowców, to tym razem wypada on przystępnie ze względu na swoich odtwórców.


Groźniej niż zwykle

   Klimat tego filmu jest inny niż zwykle. Przywykliśmy w japońskim kinie do tego, że potwory zabijają ludzi, ale zwykle tego nie widać, po prostu rozwalają miasto, a my wiemy, że wtedy giną mieszkańcy. Czasem trafi się grupa uciekinierów przydeptanych przez bestię, ale to wszystko. Pojedynek potworów zapewnia nam przejście na wyższy level, bo potwór Gaira zjada ludzi, co jest nawet pokazane. Wiem że teraz nikogo to już nie przestraszy, ale myślę że z pięćdziesiąt lat temu, film ten najbardziej chyba podchodził pod kryteria horroru, a przecież tak wtedy wiele z tych produkcji określano. Dodatkowo dwa wielkie humanoidy działają na wyobraźnię nieco mocniej, niż o bardziej abstrakcyjna przerośnięta jaszczurka (wybacz Godzillo).


   Akcja zasuwa do przodu całkiem żwawo, są zwroty akcji, nie ma jakichś specjalnych błędów logicznych. Ot, wszystko dobrze się układa. To ciekawe też, że potwory tak blisko ze sobą związane, są swoimi przeciwieństwami. Ludzkie zachowania Sandy nadają historii głębszego sensu, nie ograniczając filmu do kolejnego giant monster movies z fajerwerkami.


   Do koszmarnych kostiumów potworów można się szybko przyzwyczaić, po jakiejś pół godzinie nabierają nawet uroku. W ogóle technicznie to całkiem dobry film. W przeciwieństwie do wspomnianego wyżej Frankensteina kontra Baragona, tutaj wszelkie triki wyszły całkiem zgrabnie. Nie widać chamskich prześwitów przez obraz rzucany z reprojektora, a potwory zachowują proporcje w ujęciach z różnych perspektyw. Makiety i modele wyszły świetnie. Jest chyba kilka ujęć znanych nam z innych filmów (przejazd maserów), ale komponują się w tym filmie idealnie, tym bardziej że pojawiło się też sporo nowych.


   Scena walki wojska z potworami wyszła całkiem zachęcająco i raz jeszcze, jak prawie nigdy, armia dała sobie radę z zagrożeniem (Gaira zostałby już właściwie zgładzony, gdyby nie interwencja Sandy), a nie tylko ograniczyła się do nic nie znaczącego strzelania. Dziwił mnie trochę brak myśliwców, nie mam na to sensownego wytłumaczenia. A walka potworów? Trochę przydługa i w tych kostiumach niezbyt atrakcyjna, ale pozbawiona durnowatych, dziecięcych zachować (jak w Godzillach), więc oceniam na plus.


   Całości towarzyszy muzyka Ifukube. To dobre utwory, ale bez takiego "powera" jak w niektórych innych filmach.

   Pojedynek potworów jest całkiem porządnie zrobiony i warto go obejrzeć.


sobota, 19 kwietnia 2014

Godzilla kontra Król Ghidorah (Gojira tai Kingu Gidora) 1991 reż. Kazuki Omori

   Proszę Państwa, przed Wami jeden z najlepszych filmów o Godzilli!

OPIS:

   W Japonii pojawia się UFO, a jego tajemniczy przybysze nawiązują kontakt z rządem japońskim. Okazuje się, że to ludzie z przyszłości, którzy przybywają by zniszczyć Godzillę, aby zapobiec tragedii mającej nastąpić w następnych wiekach. Sytuacja się komplikuje, gdy po zlikwidowaniu Godzilli uderza nowy potwór – King Ghidorah.

Świetna historia i ciekawe postacie

   Jak (chyba) nigdy wcześniej i później, tym razem już w ciągu pierwszych dziesięciu minut twórcy łapią nas za pysk i bombardują informacjami wciągają w akcję filmu. Bo czego więcej chcieć: rok 2204, łódź podwodna znajduje ciało Króla Ghidory  bez jednej głowy, dowiadujemy się, że stracił ją w walce z Godzillą w XX wieku (gdybym nie znał tego filmu, to pomyślałbym, że to jakieś nawiązanie do serii Showa), dalej, pojawia się UFO nad Japonią, a gdzieś w tle informacje o człowieku, który widział żywego dinozaura. No naprawdę, mi ćwieka zabili.


   Postacie znów są ciekawe i wyraziste. Co prawda nie wiadomo, który już raz głównymi bohaterami są dziennikarz i naukowiec, ale tym razem wypadli naprawdę fajnie. Do tego tajemniczy pan Shindo i przybyła z przyszłości Emmy. Wobec takich bohaterów ciężko jest przejść obojętnie. A jak już przy nich jesteśmy, to jeszcze słówko o dialogach. Nie są ani złe, ani dobre, momentami nieco zbyt łopatologiczne, żeby widz wszystko zrozumiał, ale uszu nie drażnią.


Pułapki czasu

   Najmocniejszym punktem programu jest fabuła, chociaż posiada pewien istotny mankament - wątek podróży w czasie kuleje na całej linii. Sam za bardzo nie przepadam za tymi zawiłościami czasowymi, więc nie będę tu podawał konkretnych przykładów, każdy nawet średnio bystry widz zauważy te zgrzyty w czasie seansu. Powtarzając za Sleszem, również zapytam: skoro Godzilla kontra Król Ghidorah jest bezpośrednią kontynuacją Biollante, co dalej za tym idzie Godzilli z 1984 roku, to czemu wojsko nie sięgnęło po sprawdzone już sposoby załatwienia potwora, czyli sprowadzenie go do wulkanu lub zainfekowanie bakterią antynuklearną? Ale przymknijmy oko na te niedoróbki. Scenariusz wymiata jak nigdy. Otrzymujemy kilka zaskakujących zwrotów akcji, nie ma wręcz czasu na nudę, bo cały czas się coś dzieje. Film można by nawet podzielić na 2-3 osobne historie. A wszystko jest dobrze dopasowane i świetnie się zazębia, zarówno wątki ludzkie jak i sceny z potworami.


Tak się robi filmy o wielkich potworach!

   A jeśli już doszliśmy do potworów. Kostium Godzilli wychwalałem już przy okazji ostatniego wpisu, od tamtej pory nic się nie zmieniło. Doszedł za to rewelacyjny Król Ghidorah, to już nie ten trójgłowy wypłosz, którego znamy z serii Showa, nowy Ghidorah jest niesamowity. A scenografie? Spektakularne. Tak wielkich wieżowców jeszcze nie było. Całość dopracowana, podobnie jak efekty pirotechniczne i modele pojazdów wojskowych. Wszystko wyszło cudownie. Twórcy postarali się jeszcze o tyle, że otrzymujemy sporo scen z prawdziwymi pojazdami wojskowymi i sporą ilością statystów, to już nie robota na odwal się jak w latach 60'/70'. Efekty specjalne jak na rok 1992 są porażająco dobre, ba nawet nie jeden współczesny film mógłby pozazdrościć. To nie znaczy jednak, ze są idealne, pewne niedoróbki przebijają tu i ówdzie.

   A muzyka? Boska, po prostu boska, bo Akiry Ifukube rzecz jasna. To wszystko starsze kawałki, ale w nowych, bardziej energicznych aranżacjach. Hojnie rozrzucone przez twórców po całym filmie i dobrze dopasowane, tworzą specyficzny klimat.


   Walki potworów nie za długie, nie za krótkie, a w sam raz. Zachwycają zarówno kostiumy, jak i styl walki potworów (genialny Kenpachiro Satsuma!). Dobrze, że i ludzie mają wpływ na te pojedynki, a nie jak często bywało, są jedynie biernymi widzami. To naprawdę legendarne walki!

   To film, do którego warto wracać, polecam wszystkim!

czwartek, 10 kwietnia 2014

Gappa (Daikyojû Gappa) 1967 reż. Haruyasu Noguchi

   Biorąc pod uwagę, że film ten miał być w zamyśle satyrą na inne tego typu produkcje, należy oceniać go nieco inaczej niż pozostałe.

   Historia dość klasyczna, chociaż z kilkoma ciekawymi pomysłami. Zły i chciwy przedsiębiorca buduje w Japonii park rozrywki, który zamierza zapełnić egzotycznymi zwierzętami. By je zdobyć wysyłać na wyspę Obelisk wyprawę, w skład której wchodzą między innymi naukowcy i dziennikarze (no bo jakżeby ich mogło zabraknąć). Są tam również tubylcy, to oni przestrzegają ich przed potworem Gappą zamieszkującym wyspę, ale na Japończykach nie robi to wrażenia. Kradną wyklute pisklę potwora i odpływają z nim do Japonii. Rodzice przybywają wkrótce by się mścić.


   Fabuła jest całkiem fajna, chociaż podana w zupełnie nieatrakcyjnej formie. Gdyby trochę zdynamizować scenariusz i dać lepszych aktorów to byłaby z tego całkiem niezła przygodówka. A czy wyszła chociaż satyra? Jak wyczytałem, dużo film stracił na tłumaczeniu, bo w oryginale jest dużo zabawniejszy. Tak czy inaczej dialogi były momentami równie żenujące co w Godzilla kontra King Kong. Z kolei wersja amerykańska to już totalna porażka ze względu na kretyński dubbing, którego słucha się koszmarnie.

   Efekty specjalne i makiety nie odbiegają za bardzo od standardów Godzilli. Kostiumy za to wyglądają tragicznie, chociaż mają w sobie potencjał, więc gdyby dodać im trochę drapieżności... Ale już promień z paszczy w stylu Godzilli całkiem fajnie wypadł. A niszczenie miasta też całkiem fajne.



   Szkoda że akcja szybko siada i zaczyna się robić po prostu nudno. Kolejny raz odnoszę wrażenie, że twórcy nakręcili film przedstawiający dziecięcą zabawę w buszu. Zupełnie brakuje napięcia i dramatyzmu. Jeśli chodzi o aktorstwo to poziom jak wszędzie. W którymś momencie pojawiła się okazja na wybicie się jednego z bohaterów ponad resztą, chodzi mi o naukowca, który powinien być tym dobrym, a jednak kierował się egoistycznymi pobudkami. Nic z tego jednak nie wyszło.


   Satyra satyrą, ale równie dobrze można by nazwać wiele innych Godzilli satyrami na własny gatunek. Mimo wszystko warto zobaczyć Gappę jako ciekawostkę.