poniedziałek, 24 lutego 2014

Godzilla kontra Megalon (Gojira tai Megaro) 1973 reż. Jun Fukuda

   Godzilla kontra Megalon pierwszy raz widziałem lata temu jeszcze na niemieckiej telewizji, rzecz jasna niewiele wtedy zrozumiałem, ale co z tego? Jako dzieciak chciałem oglądać jedynie potwory, nie dbając o szczegóły. Dziś po raz pierwszy od tamtego czasu postanowiłem zobaczyć ten film ponownie. Czytałem o nim dużo niepochlebnych recenzji, lecz moim zdaniem wcale nie jest taki zły. No, ale po kolei.

OPIS:

   Przeprowadzone na Pacyfiku podziemne testy broni atomowej niszczą część podwodnego państwa Seatopii. Jej mieszkańcy postanawiają zemścić się na mieszkańcach powierzchni i wysyłają potwora Megalona, by zgładził ludzkość. Ratunkiem w tej sytuacji może się okazać, skonstruowany przez pewnego japońskiego naukowca, zaawansowany robot.

Pierwsze wrażenie.

   Już z początku zaskoczyły mnie bardzo ładne zdjęcia. Dobra jakość obrazu, która towarzyszy widzowi od paru odsłon, wciąż mile zaskakuje, szczególnie gdy przypomnimy sobie ziarnisty obraz z wyblakłymi kolorami ze starszych odsłon. Fabuła również okazuje się zachęcająca. W zasadzie od samego początku coś się dzieje, akcja zawiązuje się szybko i całkiem zrozumiale. Jest ciekawie, ale i tajemniczo, aż ma się ochotę na więcej. Dla mnie niespodzianką okazała się jeszcze scena pościgu, co prawda nie jak z Bullitta, ale i tak pomysłowo i sprawnie zrobiona. Niestety z upływem czasu robi się coraz gorzej, co wyraźnie kontrastuje z dobrym początkiem.


Fabuła.

   Pomysł na podziemną cywilizację, chociaż nie pionierski wydaje się i tak dużo ciekawszy od wyeksploatowanego już wątku kosmitów. Podciągnięcie wrogiej cywilizacji pod legendy o zaginionych kontynentach również wydają się całkiem trafnym pomysłem. Podobają mi się też motywy Seatopian - nie chcąc niczego podbijać, a jedynie zemścić się za zniszczenie części swojego państwa.


   Dzieciak w roli głównej wyjątkowo mnie nie zniechęcił, ani nie zirytował, a to już coś. I nawet zdawałoby się oklepany motyw genialnego naukowca, również w tym przypadku nie uruchomił w mojej głowie czerwonej lampki. Jakoś to wszystko gładko przełknąłem. Jedynie ten robot wydał mi się nietrafionym pomysłem.

Nadejście potworów.

   Potwory pojawiają się tu stosunkowo późno (jeśli nie liczyć wstawki z Godzillą i Angilasem w pierwszej minucie), bo gdzieś po pół godzinie. Megalon okazuje się całkiem zgrabnym potworem i pierwsze sceny z jego udziałem robią dobre wrażenie. Wachlarz jego umiejętności prezentowanych stopniowo również intryguje. Niestety pierwszy rozczarowaniem okazuje się jego choreografia. Dziwaczne skoki przypominają przedszkolaka grającego w klasy na placu zabaw. Z lataniem jest niewiele lepiej, wychodzi strasznie sztucznie, ale przynajmniej nie głupio. Te pomyłki (to chyba najlepsze określenie) nieco psują pierwsze dobre wrażenie.

Megalon.
   Starcie potworów jest oczywiście nieuniknione, lecz by dodać mu jeszcze pikanterii, prócz tytułowych potworów udział biorą: robot Jet Jaguar, będący dla mnie wielką zagadką i znany nam już Gigan, którego Seatopianie wzywają na pomoc. Pojedynek okazuje się całkiem ładny i udany, ale dość długi i jak dla mnie nudny. Minusem jest to, że Godzilla jako przyjaciel ludzkości, a w szczególności dzieci, raz jeszcze robi z siebie pajaca. Jak zawsze tak i tym razem jedynie mnie o zirytowało, ale cóż poradzić, trzeba żyć dalej.

Ja chromolę, Godzilla znowu lata... Dobrze, że tym razem chociaż do przodu.
Tło.

   Raz jeszcze twórcy poszli na łatwiznę i zamiast nakręcić film od początku do końca, poszli na łatwiznę wykorzystując masę ujęć i scen ze starszych filmów. Jak dla mnie to olewacki stosunek do widza. I nie byłoby to może, aż tak straszne gdyby nie fakt, że przez miksowanie różnych fragmentów, w ciągu jednej sceny kilkakrotnie potrafi zmienić nam się pogoda, pora dnia czy wygląd Godzilli.



   Makiety i efekty specjalne (nakręcone specjalnie do tego filmu) wyszły całkiem zgrabnie i... nawet realistycznie. Gdyby cały film nakręcono na nowo, zamiast wplatać stare urywki mogłaby to być prawdziwa bomba.


   Dziwna muzyka (nie potrafię określić gatunku) niestety nie przypadła mi do gustu, ale też niespecjalnie drażniła. Może nawet lepiej, że nie wykorzystali utworów Ifukube, przy błędach które popełnili byłoby to jak rzucanie pereł przed świnie.

W recenzji Godzilla kontra Gigan zachwycałem się nowoczesną Japonią lat 70', tu druga strona medalu.

Czy aby na pewno taki zły?


   Film ten często określany jest mianem najgorszego lub jednego z najgorszych w serii. W moim odczuciu nie jest tak źle. Największą jego wadą jest wykorzystanie starych fragmentów filmów, ale już wcześniej też stosowano ten chwyt. Długa i nudna walka potworów okazała się dla mnie najsłabszym punktem programu, ale pamiętajmy, że adresatami tego filmu były w latach 70' dzieci, a jako że ani nie pamiętam tamtych czasów, ani nie jestem dzieckiem, to pominę milczeniem ten punkt.


   A plusy? Niesztampowy wróg w postaci podziemnej cywilizacji. Ładne zdjęcia i efekty. Ciekawy pomysł na Megalona, który niestety został skrzywdzony idiotyczną choreografią (ale przecież Godzilla momentami zachowuje się jeszcze gorzej). To w sumie sporo i dla mnie wystarczająco, by uznać ten film za po prostu przeciętny.

   Godzilla kontra Megalon to film, który moim zdaniem warto obejrzeć.

niedziela, 23 lutego 2014

Godzilla, King of the Monsters (1998) prod. BBC

   Wstyd, wstyd i jeszcze raz wstyd. Dopiero wczoraj obejrzałem brytyjski dokument z 1998 roku. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że nadal słabo znam angielski, więc ostrożnie podchodzę do wszelkich produkcji, które muszę zobaczyć w oryginale. Tym razem się przemogłem i jestem zadowolony.

   W filmie wywiadów udziela wielu znanych, a nawet legendarnych pracowników wytwórni Toho, kilku fanów serii i twórcy amerykańskiego Zilli. Czuję się w obowiązku wymienić tych pierwszych z nazwiska:

Jun Fukuda (reżyser)
Yoshio Tsuchiya (aktor)
żona Hondy
Akira Ifukube (kompozytor)
Kenji Sahara (aktor)
Haruo Nakajima (aktor wcielający się w Godzillę)
Koichi Takano (operator)
Akira Kubo (aktor)
Noriaki Yuasa (reżyser Gamery)
Kazuo Tsubaraya (producent Ultramana)
Kenpachiro Satsuma (aktor wcielający się w Godzillę)

   Ta lista robi naprawdę wrażenie. Film trwa niestety tylko 40 minut, co właściwie pozwala tylko liznąć temat. Wyżej wymienieni mówią czym dla nich był Godzilla, przekonując że to nie tylko wielki potwór niszczący miasta, a alegoria siły żywiołów, niszczycielskiej potęgi atomu i w końcu samej ludzkości. Opowiadają o swojej pracy na planie: o zastosowaniu kostiumów, choreografii potwora, czy budowie scenografii, a także wspominają swoich dawnych współpracowników. Najbardziej oczarował mnie Kenpachiro Satsuma, którego darzę prawdziwym uwielbieniem. Oglądając ten, krótki dokument, sami możecie się przekonać jak wiele pracy i serca włożył w graną przez siebie postać. Jak mam mówił, gdy wkładał kostium: Kenpachiro jest Godzillą, Godzilla jest Kenpachiro. I naprawdę stawał się jednością ze swoją postacią, w którą przejąwszy w serii Heisei włożył swojego ducha, tworząc niepowtarzalny i - moim zdaniem - najlepszy styl wszech czasów.

   Wywiady przeplatane są fragmentami filmów o Godzilli i innych kaiju. Zarówno tymi starszymi jak i nowszymi. Nie wyczerpuje to tematu, ale dla laika może okazać się całkiem pomocne. No i muzyka Ifukube, miód na moje uszy :)

   Film możecie obejrzeć m.in. tutaj:


niedziela, 16 lutego 2014

Godzilla kontra Gigan (Chikyû kogeki meirei: Gojira tai Gaigan) 1972 reż. Jun Fukuda

   Nie wiedzieć czemu, chyba za sprawą kilku malowniczych ujęć, które zostały w mojej pamięci, miałem o tym filmie całkiem dobre zdanie. Niestety moje wspomnienia, wyobrażenia i nadzieje prysły w starciu z rzeczywistością. Po specyficznym Rewanżu i kiepskiej Hedorze, zastanawiam się czy seria Showa oczaruje mnie jeszcze jakimś filmem. Na Megalona nie mam co liczyć, więc może Mechagodzille... Przyszłość pokaże! A tymczasem zapraszam do recenzji Godzilla kontra Gigan.

OPIS:
Rysownik komiksów zatrudnia się w centrum dziecięcym, przypadkiem trafia na ślad niepokojących działań pracodawców. Okazuje się, że to kosmici, którzy zamierzają podbić Ziemię przy pomocy potworów: King Ghidoraha i Gigana. Naprzeciw nim idą Godzilla i Anguirus.


   Początek jest całkiem zachęcający, od razu pojawia się nam Godzilla, a w tle leci skoczny utwór Ifukube. Po chwili pojawiają się tajemnicze futurystyczne lub wręcz kosmiczne aparatury, co w sumie daje nawet zachęcający początek. Dalej zaskakują rewelacyjne zdjęcia z ówczesnej Japonii, już wtedy w początku lat 70' widać, że to kraj nowoczesny i bogaty. Także początek jest zacny, ale... niestety pomimo licznych i późniejszych zalet, w filmie tym górę biorą chyba jednak wady.


   Pomysł na kosmicznych najeźdźców i pozaziemskie potwory nie jest nowy, ale jako że nie najgorszy to nie ma się co czepiać. Niestety twórcy nie dopracowali szczegółów. Kosmici jak na istoty z ambicjami podbicia Ziemi są dość nieporadni i nieprzygotowani. Przy całej swojej technologii nie potrafią sobie poradzić z garstką... już nie hipisów, ale jakiś dziwaków-nieudaczników. Uwieńczeniem ich pierdołowatości jest łomot, który spuszcza trzem uzbrojonym, kosmicznym drabom niepozorna dziewczyna.

   Jeśli jesteśmy przy kosmitach, to pochwalić muszę pomysł przejmowania przez nich ludzkich ciał. Nie jest on może pionierski (już w Ghidorah - Trójgłowy potwór w ciało księżniczki wstąpiła istota z Jowisza), ale nadal świeży i ciekawy. Ich potwory udały się pośrednio: Ghidorah trąci już nieco myszką, ale Gigan okazuje się całkiem udanym i interesującym nowum. Co do samej technologii, nic zaskakującego tu nie zobaczymy, ale wyposażenie bazy jest bardzo efekciarskie.


   Z lenistwa lub braku funduszy, nieważne, twórcy wykorzystali w tym filmie liczne wstawki z poprzednich odsłon. Wygląda to koszmarnie, gdyż prócz pogody czy pór dnia, zmienia się nam momentami co ujęcie wygląd potworów. O ile zastosowanie starego kostiumu do nowych scen kręconych w basenie, ma uzasadnienie, to prostackie wycinanie urywków ze starych filmów już nie. Druga rzecz, że scen z potworami jest w tym filmie naprawdę sporo i trwają dość długo, na tyle, że chwilami ich potyczki zaczynały mnie już nużyć. Pewną ciekawostką jest, że w którymś momencie wojsko daje radę odpędzić Anguirusa z zatoki, a jak pamiętam zawsze zbierali baty w starciu z potworami. Miła odmiana.


   Na pochwałę zasługują efekty specjalne, piękne wybuchy i wystrzały, pożary i dymu, wyszło to rewelacyjnie. Prócz genialnych modeli wykorzystano również prawdziwe pojazdy wojskowe i sporą liczbę statystów - żołnierzy i cywilów. Malowniczym scenom batalistycznym towarzyszy dopasowana muzyka Ifukube, co daje zapadający w pamięć efekt (stąd moje początkowe dobre nastawienie). Niestety momentami twórcy dali ciała po całości, w pewnym ujęciu w scenie niszczenia Tokio przez potwory, noga Gigana demoluje mieszkanie, w którym... stoją laleczki. Chamskie laleczki, które mogli sobie po prostu darować. Ale nie!





   Ciągnąć temat błędów i niedoróbek. W pewnym momencie (gdy młodzi tropiący sprawę trafiają na wieś i rozmawiają z rodzicami prezesa) obraz zaczyna się wyraźnie trząść, to błąd kamerzysty. Dziwię się, że to ujęcie przeszło, to nie scena rozwalania makiet, przy której nie można zrobić dubla. Świadczy to tylko o niechlujstwie twórców. Tak samo niedopracowany montaż, który sprowadza widza na manowce i każe sie zastanawiać: czy ja aby nie przysnąłem?! Podobnie skomplikowane wątki fabuły są w pewnych momentach są bardzo spłycane, czy wręcz obchodzone na skróty. Żeby nie być gołosłownym: główny bohater znajduje na stoliku na wieży zapalniczkę, po prostu zapalniczkę która tam leżała. Zabiera ją i pokazuje siostrze zaginionego. Ta dam! Znalazł się cudowny dowód na jego przetrzymywanie tam, bo to własnie jego zapalniczka.


   Początkowo intrygująca fabuła staje się z czasem prosta jak konstrukcja cepa i zupełnie traci atrakcyjność. Młodzi bohaterowie biorą nawet udział w wojskowych akcjach, co jest strasznie naiwne, a wręcz głupie. Komando-cywili się znalazło. No i to pitolenie o doskonałym pokoju... heh... Że o porozumiewaniu się potworów po ludzku nie wspomnę.



   Twórcy chcieli zrobić show z przytupem i zrobili, tyle że po taniości. A przecież można było skromniej, a lepiej.



sobota, 15 lutego 2014

Plakaty z dupy, czyli czego leniwy nie zobaczy to ślepy dorysuje.

   Ostatnio dużo siedzę nad plakatami do filmów kaiju. Uderzyła mnie przy tym pewna rzecz, a mianowicie nieskrępowana fantazja plakacistów do wymalowywania sobie czego dusza zapragniecie, bez względu na rzeczywistą zawartość filmu.

   Mój ulubiony jest polski plakat do Rodana:

 Tam nie było żadnego zasranego dinozaura!

A tak wygląda japoński plakat:


   Dalej. Włosi w bardzo ciekawy sposób wizualnie ulepszyli fabułę filmu Godzilla kontra Hedora, dodając tajemniczego potwora:

Może ktoś wie co to za stwór po prawej stronie? Wycięty z innego filmu, czy wymyślony przez plakacistę?

   Makaroniarskich fantazji ciąg dalszy. Tak wygląda japoński plakat do filmu Zniszczyć wszystkie potwory:

Widzimy tu wszystkie potwory, które wzięły udział w filmie. Zauważcie brak włochatych małp...

A tak szalona wariacja włoskich plakacistów:

Tam nie było żadnego, cholernego King Konga!!!


   Ten sam film, z tymże wariacja plakacisty z kraju anglojęzycznego. Zasadniczo wszystko się zgadza, tylko nie wiedzieć czemu rysownik stworzył karykatury:


   A teraz Godzilla kontratakuje:

A może Krokodyl kontratakuje?

I oryginał:


   A tutaj Godzilla kontra Gigan, niby wszystko ok... 

...ale czy aby Godzilla nie wygląda jak jakiś cholerny Alien?

   Włosi po raz kolejny, z plakatem do filmu Ebirah - potwór z głębin:


I niby wszystko ładnie, pięknie, tylko znów: King Konga tam nie było!!!

Plakat japoński z występującymi potworami:



Czy tylko ja tu widzę macki Biollante?

A tak w oryginale:


   A teraz wyczyn plakacistów z... och? naprawdę? znowu? Tak! Z Włoch! Przed Państwem Syn Godzilli:

Co tu robi King Ghidorah?! I te latające maszyny w prawym górnym rogu?!

A tak to wyglądać powinno:


   Huh, było ostro :D Jak znajdę coś jeszcze to się z Wami podzielę.













Godzilla kontra Hedora (Gojira tai Hedorâ) 1971 reż. Yoshimitsu Banno

   Do tego filmu mam szczególnie wielki sentyment. Kiedy byłem dzieciakiem, Godzille mogłem obejrzeć jedynie od święta, gdy puszczali je na niemieckich kanałach. Nie mieliśmy w domu magnetowidu jeszcze, więc nawet nagranie na potem nie wchodziło w grę. Dlatego gdy pewnego razu ojciec znalazł w Empiku kasetę VHS Godzilla kontra Hedora, zdecydowaliśmy się na zakup, chociaż... nie mieliśmy jeszcze wyżej wspomnianego magnetowidu, ani nawet odtwarzacza. Na to przyszło jeszcze trochę poczekać :D

OPIS: 
Na Japonię uderza Hedora – potwór powstały z zanieczyszczeń środowiska. Przybierając różne formy sieje śmierć i zniszczenie. Podczas gdy wojsko nie jest w stanie stawić mu oporu, na ratunek przybywa Godzilla. Sentyment z dzieciństwa pozostał, ale zamiłowanie do tej części szybko mi uleciało. Już przy któryś poprzednich odsłonach narzekałem w recenzjach na rozmaite hipisowskie akcenty, ale jak się okazuje był to pikuś. Prawdziwe siedlisko dekadencji znalazłem dopiero w tym filmie. Dziwna muzyka, kretyńskie stroje, psychodeliczny klub i górnolotne ekologiczne hasełka... ja walę.


   Dalej. Trochę zniesmaczyło mnie to wszechogarniające szambo pokazane w filmie. Rozumiem, że miało być dosadnie, ale ścieki aż przelewały mi się przez ekran. Przy tym trup się ścieli gęsto, jak nigdy lektor zaznacza konkretne liczby ofiar i pokazywane są liczne ciała: pływające w świństwach, poparzone lub zamienione w same szkielety. Trochę brutalnie jak na film dla dzieci...


   Ktoś może spytać, czy aby na pewno dla dzieci w takim razie? Na to wychodzi. Głównym bohaterem jest znów mały chłopiec (heh, nienawidzę szczeniaków plączących się po planie), a Godzilla pajacuje tak jak jeszcze nigdy wcześniej. Z ludźmi porozumiewa się za pomocą ogólnie zrozumiałych gestów, w ten sam sposób kwituje rozmaite niepowodzenia ludzi. Jednocześnie te jego gesty są niesamowicie teatralne i infantylne.

   Wracając do hipisów i dziwności filmu. W pewnym momencie pewien Młody i Energiczny postanawia zorganizować ekologiczny protest przeciwko zanieczyszczeniu środowiska. Miejscem docelowym jest Góra Fuji, na którą uczestnicy zjeżdżają się... kopcącymi samochodami. Zamiast protestu jednak urządzają dziką imprezę, dobrze że to film dla dzieci, bo czuję, że twórcy mieli ochotę urządzić małą orgietkę. Gdy w pobliżu pojawia się Hedora, chłopcy chwytają za pochodnie i zaczynają rzucać w potwora, niczym gromada wściekłych wieśniaków. Szczęśliwie kończy się to dla nich śmiercią. Za głupotę się płaci. Całej tej sytuacji od początku do końca przyglądają się skryci za krzakami, przerażająco wyglądający staruszkowie. Co to ma znaczyć? Nie wiem.


   Od strony technicznie otrzymujemy całkiem ładne zdjęcia i nawet niezłe efekty w postaci błysków, wybuchów i iskier, że o kostiumach i makietach nie wspomnę. Ujęcia statyczne chwilami są zbyt długie, ale da się to jeszcze przełknąć. Miejscami jednak twórcy przekombinowali, montaż równoległy ukazuje nam akcje w różnych miejscach na raz, wprowadzając pewne zamieszanie. W którymś momencie można zaobserwować jak Godzilla kręci w powietrzu Hedorą i rzuca ją w dal, po chwili to ujęcie jest powtórzone w przyspieszonym tempie. Do tego jako przerywniki co parę sekwencji animacje ukazujące Hedorę. Mnie raczej takie zabiegi odrzucają.

   Ach! Zapomniałbym! Kolejna rzecz, która mnie zirytowała: film sprawia wrażenie jakiegoś paraedukacyjnego bękarta. Co i rusz pojawiają się wstawki z dziedziny astronomii, chemii i fizyki, uzupełniane... planszami edukacyjnymi.


   Pojedynki potworów ładne, ale nudne. Zastosowano liczne plany ogólne, które w moim odczuciu są zaletą, bo pozwalają spojrzeć na potwory z oddali, tak jak rzadko to się zdarza. Niestety kretyńskie zachowanie Godzilli dyskwalifikuje wątki z potworami na całej linii, na jego zaś latanie po prostu brak mi słów. Co do Hedory, to całkiem ciekawy potwór. Dobrze że posiada kilka form i często je zmienia, to wprowadza pewne urozmaicenie. Jego liczne ataki i umiejętności dodatkowo pobudzają wyobraźnię. Sam kostium nie wygląda najgorzej.


   I jeszcze jedno kuriozum: Godzilla zna się na fizyce, bo skąd wiedziałby jak użyć elektrod przeciwko Hedorze? Ja pieprzę...

   To film inny niż wszystkie. Widać w nim rękę nowego reżysera "spoza układu" i dużą swobodę w eksperymentowaniu. Niestety w większości skutki okazały się opłakane. Wyszła przedziwna pokraka, z jednej strony idiotyczna bajka dla dzieci, a z drugiej... jedna z bardziej przerażających odsłon o Królu Potworów.



Plakaty, plakaty! Zapraszam do oglądania!

   Dziś jeszcze nie recenzja, ale myślę że coś równie przyjemnego dla miłośników Godzilli (i innych wielkich potworów). Jeśli chcielibyście zobaczyć plakaty do filmów kaiju z różnych krajów, a do tego w dobrej jakości, to polecam tę stronę:

Wrong Site of the Art


Dla ułatwienia, tu macie plakaty z pierwszego Godzilli, a obok w pasku macie odnośniki do pozostałych odsłon serii Showa:
http://wrongsideoftheart.com/2011/10/godzilla-gojira-1954-japan/

Polskich też nie brakuje :D

Zachęcam do odwiedzenia i podzielenia się w komentarzach pod tym wpisem wrażeniami.

niedziela, 2 lutego 2014

Mysterians 1957 reż. Ishiro Honda

   To chyba jeden z lepszych filmów sci-fi jakie widziałem.

   Japonię atakuje ogromny robot Mogera. Jego niszczycielski pochód zostaje w końcu zatrzymany przez wojsko. Do ataku przyznają się kosmici, którzy chcieli w ten sposób zademonstrować swoją siłę. Przedstawiają się jako mieszkańcy nieistniejącej planety Mysteroid i żądają azylu na Ziemi, na już zajętym przez ich bazę terenie. Ludzkość nie daje się nabrać i postanawia podjąć z nimi walkę.


   Film od początku jest dość mroczny i tajemniczy i taki nastrój w sumie utrzymuje się aż do końca. To jeden z pierwszych kolorowych filmów Toho, przez co jakoś obrazu (i samych kolorów) nie jest jeszcze najlepsza, ale za to dodatkowo pogłębia atmosferę grozy. I chociaż dziś filmowe historie o inwazji kosmitów nie robią na nas wrażenie (przy prawdziwej pewnie byśmy się zesrali, bo jesteśmy nimi wręcz bombardowani w kinie i telewizji, to weźmy pod uwagę, że Mysterians pochodzi z lat 50', kiedy historie o UFO dopiero raczkowały.


   Ładne makiety, ciekawe stroje kosmitów, ich baza i wykorzystana przez ludzi broń, dają produkcji rozmach i moim zdaniem wyciskają całkiem sporo realizmu, jak na możliwości filmowców tamtych lat.
Fabuła jest poprowadzona w logiczny sposób i łatwo przystępna. Postępowanie kosmitów z początku może się wydawać nielogiczne, ale składa się z czasem w sensowną całość (jedynie wątek porywania konkretnych kobiet wydaje się ciut głupawy). Ludzkość za to nie jest tak naiwna jak w Inwazji potworów i nie dając sobie mydlić oczu decydują się na walkę do końca. Jednocześnie akcja pędzi do przodu i nie ma w niej miejsca na rozluźniające atmosferę gagi, które znamy z innych późniejszych tego typu produkcji Toho. Tajemnice kosmitów nie zostają odkryte od razu, poznajemy je dopiero z biegiem czasu, przez co napięcie nie siada, a wręcz się potęguje z każdym kwadransem.

   Mysterians w pewien sposób jest podobny do pierwszego Godzilli i tutaj również daje się wychwycić poważne podejście do broni atomowej - ludzkość zdaje sobie sprawę z możliwości jej użycia przeciwko najeźdźcą, lecz odwleka ten moment bojąc się pogorszenia sytuacji. Wojsko jest silne, zorganizowane i skuteczne (udaje im się zniszczyć robota na początku) i prowadzi zdecydowaną, a przy tym przemyślaną akcję przeciwko obcym. Jak wiemy, armia w kolejnych filmach zmieni się tylko w bezsilną zbieraninę, pozwalającą nacieszyć oczy scenami batalistycznymi i efektami specjalnymi, jednak zupełnie nie zdolną stanowić jakiegokolwiek oporu przeciw czy to kosmitom, czy potworom.


   Genialna muzyka Ifukube zachwyca raz jeszcze, świetnie dopełniając bardziej widowiskowe sceny. Prócz tego wykorzystano jeszcze jeden czy dwa utwory muzyki klasycznej, których jednak nie pamiętam tytułów.

   Pozostając przy scenach batalistycznych i siłach obrony. Częściowo wykorzystano modele, a częściowo prawdziwe pojazdy wojskowe. Daje to świetny efekt i prezentują się lepiej znów) niż w nie jednym nowszym filmie. Walka UFO z samolotami zachwyca. Jeszcze lepsza okazuje się wielka bitwa armii z bazą kosmitów.

   Tendencja to zaznaczania japońskiej współpracy z Amerykanami jest tu wciąż żywa. Zawsze mnie to zaskakiwało w starszych filmach Toho, ledwie paręnaście lat po wojnie, Japończycy potrafili przedstawiać w filmach swych realnych, niedawnych wrogów jako przyjaciół. Nic dziwnego, że porzuciwszy dawne animozje tak daleko zaszli.


   Pod koniec miałem pewien problem w połapaniu się w technologii Ziemian: emitery i przechwytywacze promieni na latających statkach, jednak to chyba wina niedopasowanych napisów, którymi dysponowałem.

   Zdecydowanie polecam ten film, to jeden z lepszych sci-fi jakiego w ogóle widziałem i jeden z najlepszych z wytwórni Toho.