czwartek, 31 lipca 2014

Godzilla: Final Wars (Gojira: Fainaru uôzu) 2004 reż. Ryûhei Kitamura

   Godzilla: Final Wars... Wreszcie. Jedenaście miesięcy temu założyłem tego bloga, by zamieszczać na nim recenzje filmów o Godzilli. Myślałem że obejrzenie wszystkich zajmie mi parę tygodni, ale jakoś się tak przeciągnęło :) Wczoraj zobaczyłem Godzilla: Ostatnia wojna (celowo będę używał dalej angielskiego tytułu, bo nasz polski się nie przyjął) i mogę powiedzieć, że jestem spełniony.


Fuck yeah! Dałem radę!

OPIS:

   Kiedy potwory zaczynają masowo atakować ziemskie miasta, pojawiają się kosmici zwani Xilienami i likwidują bestie. Wkrótce jednak okazuje się, że to tylko fortel, który ma pozwolić im na opanowanie naszej planety. Rozpoczyna się wojna na wyniszczenie, w której miażdżącą przewagę mają obcy. Ziemianom pozostaje tylko jedno rozwiązanie: obudzić uśpionego w lodach Antarktyki Godzillę.



Sto lat Godzillo!

   Ten film to taka laurka na pięćdziesiąte urodziny potwora, będąca przypomnieniem i uhonorowaniem wszystkich występów Króla i pokrewnych monstrów. Jeśli chodzi o treść nie zobaczymy tu nic nowego niż do tej pory (o czym zaraz), za to innowacyjna jest forma, która przypomina rozbudowany teledysk. Spróbowałbym to opisać, ale... chyba lepiej jak każdy sam zobaczy. Albo dobra, obczajcie trailer:


   W każdym razie jest dużo nowoczesnej muzyki i efektownych wygibasów, a do mnie to nie przemawia. Tym bardziej, że trafiła mi się wersja z angielskim dubbingiem i to było koszmarne.



Matrix, Star Wars i Dzień niepodległości w sosie z Godzilli?

   Godzilla: Final Wars to jedna wielka kompilacja rozmaitych filmów. Głównie składają się na nią produkcje Toho w postaci Godzilli. Najjaskrawsze są odniesienia do Inwazji potworów i Zniszczyć wszystkie potwory. Mnie jednak najbardziej urzekły te drobne, ledwo zauważalne smaczki jak moment, w którym bohaterowie teleportują się na statek matkę i stają twarzą w twarz z obcymi, a właściwie obracają się do nich - to scena żywcem wzięta z Godzilla kontra Król Ghidorah, przy czym zmieniono tylko proporcje, tym razem jest troje Ziemian na dwóch obcych. Takie drobnostki można by wymieniać godzinami, więc naturalnie dajmy już temu spokój. Pojawiają się też mniej lub bardziej zapomniane gwiazdy jednego przeboju jak Hedora czy King Ceasar. Są i egzotyczniejsze elementy jak choćby nawiązanie do Goratha poprzez nazwanie tak planety, która ma uderzyć w Ziemię, czy uczynienie jedną z ludzkich super broni statku Gotengo znanego z Atragona. Z zagranicznych filmów doszukać się możemy kalek z trylogii Matrixa, Gwiezdnych wojen czy Dnia niepodległości. Niby fajnie, że to taki wielki mega mix, można powspominać, nie biorąc całości na poważnie.


   Fabuła jest raczej spójna, owszem kilku baboli można by się doszukać, ale biorąc pod uwagę z jakim kuriozum mamy do czynienia, to czepianie się błędów logicznych czy niedoróbek nie ma większego sensu. Biorąc pod uwagę ilość skumulowanych tu filmów, to i tak dziw, że to się kupy trzyma.



Papierowi bohaterowie i betonowy klimat, a Godzilli nie widać.

   Bohaterowie są niestety dość papierowi, wbrew widocznym i usilnym próbom wykreowania ich interesujacymi. Może tylko kapitan Gordon z początku rzucający banałami i nachalnie ociekający stylem macho, z czasem nabiera kolorków i zaskarbia sobie sympatię, ale reszta... sztuczni jak zupki chińskie. No i te ich teksty, momentami jakby z dupy wyjęte, zresztą jak wiele ujęć, które oglądamy i zastanawiamy się: ale po cholerę to pokazują? A jeszcze co do bohaterów, nie wiem o co tu chodzi, ale z jakiegoś powodu kapitan wygląda jak Józef Stalin, a żołnierze Sił Samoobrony jak SS-mani.

Mogliby się zdecydować... Stalinowski ZSRR czy nazistowskie Niemcy?

   Klimat filmu jest nieprzyjemnie surowy, co tylko dodatkowo pozbawia bohaterów jakichś bardziej osobistych cech w tym laboratoryjnym środowisku. Rozumiem że miało być fajnie i futurystycznie, ale wyszło jakoś tak nijako. Zresztą przy wykorzystanej tu techno / punkowej (?) muzyce jest jakoś tak... dziwnie. No i ta teledyskowa formuła, przez nią ujęcia są jakieś takie nienaturalne. Czasami ładne, nie przeczę, ale do urzekających widoczków z innych filmów tej serii daleko. Zresztą o czym my tu mówimy? Godzilla: Final Wars to kicz, kicz jakich mało. Co nie znaczy, że nie jest fajny :D


   A jak tu z efektami specjalnymi? Powiedziałbym, że nie najgorzej. W scenach, w których mamy potwory, zarówno kostiumy, makiety, efekty pirotechniczne i wszelkie komputerowe cuda wyszły nawet nieźle. Gorzej gdy cyfrowe bajery dominują, jak przy scenach z kosmicznymi myśliwcami, wtedy piksele aż dają po oczach.



Znowu Power Rangers.

   Irytujący jest też ten cały cyrk z nadludźmi - mutantami, którzy bronią Ziemi przed potworami. No ja walę... ile można schemat Power Rangers ciągnąć... A już śmiać mi się chciało, jak zobaczyłem rozwalane przez Ebiraha czołgi, po czym do akcji wszedł oddział specjalny z laserowymi karabinami i rozwalił potwora, walcząc z buta. No to gdzie tu logika, nie lepiej tę samą broń na czołgi czy śmigłowce zamontować i zwiększyć siłę ognia? No ale nie, wtedy by się te pajace nie mogły wykazać. Heh, no nie wiem, ja po prostu nie lubię rozwałki w stylu amerykańskich marines, wolę czołgi, ciężką artylerię i lotnictwo. A skoro zaczynam popluwać, to tak, jest i jeszcze jeden obrońca Ziemi równie irytujący jak oni: cholerna Mothra. Bo jakby to bez niej mogło się obyć. I jak to zwykle z naszym robalem, przylatuje gdy już wszędzie są zgliszcza, po czym daje się zabić. Och? Zaspojlerowałem? A co tam, i tak nikt nie lubi Mothry.


   Otrzymujemy również mnóstwo epickich akcji, takich które dwadzieścia lat temu wzbudziłyby (obok równie epickich dialogów) achy i ochy, ale teraz mogą dostać jedynie pobłażliwy uśmiech. Z drugiej jednak strony, kto na filmie o wielkich potworach interesuje się ludźmi, a w każdym razie zbyt rozbudowanymi wątkami ludzkimi. To kaiju mają tu grać pierwsze skrzypce.


   Dużo tu jest naciągane pod fabułę. Kosmici swoimi nierozważnymi posunięciami sami zmniejszają sobie szanse na zwycięstwo (np. mogli uderzyć pod koniec wszystkimi potworami na Godzillę, a nie pojedynczo). A kilkuminutowa strzelanina kilkunastu kosmitów z ludźmi ukrytymi za filarem to jakaś farsa, tym bardziej że to cienki filar, a kąt ostrzału mają spory. Albo samotny pilot rozwalający statek matkę, nie wiedząc nawet (bo i skąd) jak on działa i co należy zrobić. Banał, kicz i naciągaństwo.



Wielki marsz

   Najśmieszniejsze jest to, że prawie zapomniałem o Godzilli, podobnie chyba jak i twórcy. Król pojawia się dopiero w połowie, aczkolwiek wcześniej tyle się dzieje, że nie trzeba narzekać na jego brak. No ale jak już się pojawia! Ho, ho! Jego marsz przez pół świata jest nieco to chyba najbardziej spektakularna rozwałka w dziejach Toho, a i finałową walkę miło się ogląda. W ogóle fajnie, że ma on znów 100 metrów i bardziej klasyczny wygląd.


   Jakoś nie mam nic więcej do powiedzenia o Godzilli, więc wróćmy do bardziej przyziemnych spraw. Dobrze chociaż, że poza kilkoma akcentami nie ma tu love story, bo bym się porzygał. Wystarczy że umęczyły mnie kosmoski, Mothra i Minya. Co? Nie wspominałem o nim? Och, ależ oczywiście, że ten nachalny typek też tu jest. W każdym razie, idzie to wszystko przełknąć.


   Podsumowując wpis i film, zacytuję jedną z bohaterem, która na samym końcu mówi: wszystko się dobrze skończyło, stojąc na jednym z wielu cmentarzysk, które dawniej były metropoliami. Godzilla: Final Wars mimo iż jest jaki jest (a może właśnie dla tego) to jednak kawał dobrej zabawy i niezbyt poważne, ale ciekawe podsumowanie półwiecza Godzilli.


Godzilla: S.O.S. dla Tokio (Gojira tai Mosura tai Mekagojira: Tôkyô S.O.S.) 2003 reż. Masaaki Tezuka

   Niezła ze mnie pierdoła, półtora tygodnia temu obejrzałem Godzilla: Tokyo S.O.S. i zapomniałem zrecenzować. Heh, zobaczymy czy uda mi się odtworzyć wrażenia z tego filmu korzystając z samych notatek.

A nie, kit. Notatki zgubiłem. Dobra, walimy pamięciówkę ;P

OPIS:

   Po ostatniej walce z Godzilla bojowy robot Kiryu zostaje naprawiony. jednocześnie pojawiają się kosmoski, wróżki-kapłanki wielkiej ćmy Mothry domagające się oddania morzu szkieletu pierwszego Godzilli, który wykorzystano do stworzenia Kiryu. Rząd ignoruje to żądanie.Wkrótce Godzilla pojawia się ponownie.


   Przyznać muszę, że ten cały Kiryu, którego dawniej się czepiałem nie jest taki zły. I kiedy już go polubiłem i chciałbym się cieszyć filmem, pojawia się Mothra i cholerne kosmoski xD W ogóle co za absurd, każą ludziom oddać szkielet pierwszego Godzilli morzu i za to obiecują, że Mothra teraz będzie bronic ludzkości, a przecież wszyscy wiedzą jak niewiele jest wart ten futrzak (ba, zaspojleruję: nawet w tym filmie pokazuje ile warte są jej przechwałki).


   Wątki ludzkie ssą, chociaż zawsze mogłoby być gorzej. Ktoś tam kogoś kocha, inny ma problemy z dzieciństwa, a jeszcze inny jest bucem, no bywa. Fabuła zasadniczo trzyma się kupy, ale porywająca nie jest. Najmocniejszym punktem całości są zdjęcia, jeju! Michał anioł, by tak pięknych obrazów nie namalował, wierzcie mi. Spece od efektów specjalnych też się postarali, mamy całkiem niezłą rozwałkę, kostiumy potworów, efekty pirotechniczne, makiety, no rewelacja! Nawet już komputerowych bajerów mniej, albo lepiej zrobione, tak że prawie w ogóle w oczy nie kole.


   Problem w tym, że rozwleczone walki pomimo walorów estetycznych zaczynają w końcu nudzić. Niby jest dramatyzm, niby jest totalny łomot, ale jednak ja zacząłem w końcu ziewać. Heh, wina Mothry.


   Pomimo licznych mankamentów Godzilla: S.O.S. dla Tokio warto zobaczyć, bo to kawał naprawdę dobrego kina sci-fi.


środa, 30 lipca 2014

Symbolika Godzilli (streszczone tłumaczenie artykułu Toma Millera)

   Przez forum Godzilla Online trafiłem na bardzo ciekawy artykuł dotyczący symboliki w filmach kaiju z wytwórni Toho. Oto on:

Godzilla Symbolism. Unraveling the Symbolism in Toho's Sci/Fi Films by Tom Miller.

   Ponieważ zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdy zna język angielski, a także nie wszystkim chce się łykać tak wielkie teksty, postanowiłem go tutaj przetłumaczyć i streścić, gdyż myślę, że dla wielu osób może on rzucić nowe światło na odbiór filmów ze stajni Toho. Jednocześnie zaznaczam, że nijak nie podczepiam się pod pracę autora.


Godzilla 1954



   Już nazwa potwora "gojira" pisana jest po japońsku alfabetem katakana, który jest używany przy nazwach obcych lub słownictwie zapożyczonym z innych języków, już samo to na początek informuje o obcości potwora. Powiedzmy sobie od razu Godzilla symbolizuje USA. Jego pojawienie się w filmie przypomina pierwsze starcia incydenty zbrojne z Amerykanami na początku wojny - gdzieś hen daleko na Pacyfiku. Jednocześnie cały czas zbliża się w stronę głównych wysp. W końcu nadchodzi od wschodu tak jak od wschodu nadlatywały amerykańskie bombowce, nawet zniszczenia które wywołuje swoim przemarszem przypominają skutki nalotów dywanowych. Finał odbiega od rzeczywistości, bo Godzilla ginie zabity w samobójczym ataku dr Serizawy (nawiązanie do kamikaze).


Godzilla kontratakuje 1955



   Film odzwierciedla już nie II wojnę światową, a zimną wojnę. Japonia odbudowuje się po zniszczeniach, których dokonał pierwszy Godzilla (USA), a tymczasem na horyzoncie pojawiają się dwa kolejne potwory: nowy Godzilla znów symbolizujący USA) i Anguirus będący tu odpowiednikiem ZSRR. Te dwie bestie toczą ze sobą walkę w Japonii, spierając się o dominację nad nią. Kiedy Anguirus przegrywa, jasnym jest, że Kraj Kwitnącej Wiśni pozostanie pod wpływami Amerykanów. Ale i tutaj optymistyczny akcent, bo chociaż japońskim pilotom (znów kamikaze) nie udaje się pokonać Godzilli, to przynajmniej unieszkodliwiają go na jakiś czas.


King Kong kontra Godzilla 1962



   To chyba największa ciekawostka. Utarło się, że King Kong to amerykański potwór, a Godzilla japoński, więc starcie tych dwóch gigantów można by uznać za walkę USA z Japonią i istotnie to symbol konfliktu Zachodu ze Wschodem, tylko, że wielki jaszczur nadal odgrywa tu rolę Ameryki, a małpiszon jest symbolem zasobów naturalnych Pacyfiku. W tym filmie nie ma miejsca dla ZSRR, poza ledwo dostrzegalną wstawką w postaci radzieckiej bazy wojskowej (?). Twórcy postulują wiodącą rolę Japonii na Dalekim Wschodzie, tym samym King Kong służy tu interesom Japonii - uwolniony rusza do walki ze znanym już z poprzednich odsłon wrogiem. Warto jeszcze zdementować powtarzaną od lat plotkę o dwóch wersjach filmów, jednej dla Amerykanów, gdzie zwycięża Kong i drugiej dla Japończyków, gdzie zwycięża Godzilla. Wersja jest jedna i kończy się remisem, oba potwory wpadają do wody, ale tylko Kong wypływa na powierzchnię i powraca w swoje rodzime strony, wyświadczywszy Japonii przysługę.


Mothra 1961

   Pozostajemy przy temacie zasobów Pacyfiku, tak ważnych dla niezbyt bogatej w surowce Japonii. Amerykanie ukrywają się tutaj pod przykryciem fikcyjnych Rolisikanów, zamieszkujących kraj na wschód od Japonii. Ich niegodziwe wykorzystanie bogactw Pacyfiku, to jest kradzież kosmosek, sprowadza klęskę na Japonię w postaci ataku larwy Mothry. Japończycy żądają oddania kosmosek, lecz butni Rolisikanie odmawiają i uciekają z wróżkami do swojego kraju, dokąd podąża za nimi i Mothra w formie dorosłej. Doprowadza ona do zniszczenia New Kirk City (Nowy Jork). Przekaz jest jasny, tylko Japończycy mają prawo do zasobów Pacyfiku.


Godzilla konta Mothra 1964



   Tym razem to Japończycy (konkretnie garstka chciwych biznesmenów) rabują bogactwa Pacyfiku w postaci jaja Mothry. Dorosła ćma i kosmoski protestują, lecz nie dochodzi do walki jak poprzednim razem (raz jeszcze zaakcentowane prawa Japończyków). Dopiero pojawienie się Godzilli (USA) doprowadza do konfliktu i tutaj dorosła Mothra oddaje życie w walce z jaszczurem, by pomóc młodym go pokonać, a przy okazji stają mu na drodze do zniszczenia kraju. Wartym zauważenie jest, że w amerykańskiej wersji filmu Godzillę atakuje amerykańska marynarka (widzowie w USA nigdy nie patrzyli na te filmy pod kątem ideologicznym) jednak w wersji japońskiej ta scena jest wycięta, gdyż nie miałaby sensu.


Frankenstein kontra Baragon 1965



   Film zaczyna się od sceny przewozu serca potwora Frankensteina z III Rzeszy do Japonii. Rozmaite wymiany za pośrednictwem okrętów podwodnych między tymi krajami zdarzały się naprawdę w czasie II wojny światowej. Mamy tu więc "niemieckie serce", która trafia w japońskie ręce. Po ataku Amerykanów na Hiroszimę, na skutek promieniowania radioaktywnego przechodzi ono przemianę. Z tego niemieckiego serca z domieszką amerykańskiej technologii powstaje potwór... który broni Japonii. A broni jej przed Baragonem symbolizującym USA (pierwotnie miał to być Godzilla). Cóż, z polskiej perspektywy ten japońsko-niemiecki mariaż jest dość niepokojący, ale dość przekonujący, jeśli pomyśleć, że te dwa kraje wspólnie mogły pokonać USA.


Ghidorah - Trójgłowy potwór 1964


   W latach 60' nastąpiło ocieplenie w stosunkach USA - Japonia, tymczasem na horyzoncie pojawiło się nowe niebezpieczeństwo w postaci rosnących w siłę Chin, które symbolizuje tu Ghidorah. Trójgłowy potwór jest zagrożeniem dla Japonii, więc na pomoc przybywa Mothra / zasoby Pacyfiku. Jednak są one za słabe, podobnie jak japońska armia, by samodzielnie oprzeć się nowej potędze (stąd postać larwalna). Godzilla nadal jest Stanami Zjednoczonymi, a ZSRR pojawia się pod postacią Rodana. Potwory te walczą ze sobą nie przejmując się zniszczeniami, które wyrządzają Japonii, ani nowym przeciwnikiem w postaci Ghidoraha. Dopiero samotny atak larwy Mothry na o wiele silniejszego przeciwnika skłania Godzillę i Rodana do pomocy. Co ważne rozmiary i siła trójgłowego monstrum budzą o wiele większą grozę niż sam Godzilla.


Inwazja potworów 1965 / Zniszczyć wszystkie potwory 1968


   W tych dwóch filmach Godzilla wciąż reprezentuje USA, potężne ale niekoniecznie groźne samo w sobie. Dopiero pod kontrolą/namową wrogich sił może stać się niebezpieczny dla Japonii. Już nie naród amerykański, a tylko jego rząd jest niebezpieczeństwem.


Godzilla kontra Ebirah 1966 / Syn Godzilli 1967 / Rewanż Godzilli 1969 / Godzilla kontra Hedora 1971 / Godzilla kontra Gigan 1972 / Godzilla kontra Megalon 1972



   W pierwotnych planach to King Kong miał być głównym bohaterem Godzilla kontra Ebirah, jednak na fali popularności odwrócono rolę Godzilli i z USA, stał się on symbolem Japonii i reprezentantem zasobów Pacyfiku. W filmie tym staje on do walki z organizacją terrorystyczną red Bamboo, pod którą ukryte są Chiny. Godzilla na tym nowym stanowisku utrzymuje się już do końca serii (za wyjątkiem Zniszczyć wszystkie potwory, gdzie nadal jest USA). W Zniszczyć wszystkie potwory pojawia się wyspa potworów, która odzwierciedla koncepcję zjednoczonych sił narodów Pacyfiku pod przywództwem Godzilli. W Godzilla kontra Gigan Anguirus wciąż stanowi obce siły (USA bądź ZSRR), lecz tym razem jego samotny atak na wybrzeże Japonii zostaje z łatwością odparty przez japońską armię. Dopiero w towarzystwie Godzilli (Japonia) może on wejść na japońską ziemię. To znaczy, że Japonia jest już potęgą i chociaż czasem potrzebuje pomocy z zewnątrz, to jednak nikt nie może traktować jej przedmiotowo.


Godzilla kontra Mechagodzilla 1974


   W tym filmie Godzilla ostatecznie umacnia się jako symbol Japonii. W czasie gdy go kręcono trwały protesty przeciwko amerykańskiej obecności na Okinawie, które doprowadziły do wycofania się Amerykanów. Film ukazuje napięcie między Wschodem, a Zachodem. Zaawansowany technologicznie Mechagodzilla to tutaj USA, a pobity przez niego Anguirus to ZSRR. King Seasar to wartości duchowe Wschodu, które wspomagają Godzillę czyli Japonię i zasoby Pacyfiku. Wspólnie dają radę pokonać bezduszne i materialistyczne USA w postaci Mechagodzilli.


Powrót Mechagodzilli 1975



   To ciąg dalszy starcia cywilizacji Wschodu z Zachodem. Tytanozaur jako potwór reprezentujący zasoby Pacyfiku staje przeciwko Japonii, wykorzystany przez kosmitów (USA) razem z Mechagodzillą. Godzilla z kolei jest sam, ale przybywa na pomoc. Wszystko to za sprawą zdrady Japończyka dr Mafune, który zgodził się współpracować z kosmitami (USA), a tym samym przyniósł śmierć i zniszczenie swojej ojczyźnie. Mechagodzilla w końcu przegrywa, bo poza zaawansowaną technologią nie ma w sobie ducha (traci go po śmierci związanej z nim córki Mafune).

poniedziałek, 21 lipca 2014

"Godzilla 1954 - 1975". Wystawa w Muzeum Kinematografii w Łodzi.

   Już w najbliższy czwartek, 24 lipca o godzinie 17.00 w Muzeum Kinematografii w Łodzi odbędzie się wernisaż wystawy poświęconej filmom o Godzilli z lat 1954 - 1975 (seria Showa). Zobaczyć będzie można plakaty, fotosy, zdjęcia z planu, fragmenty filmów i uzyskać informacje o twórcach czy technikach produkcji. Wystawa czynna będzie do końca sierpnia.

   Gorąco zachęcam do wzięcia udziału w tym wydarzeniu:

Info na Facebooku.



niedziela, 13 lipca 2014

Godzilla kontra Mechagodzilla III (Gojira tai Mekagojira) 2002 reż. Masaaki Tezuka

   Spijam herbatę z brandy, w radiu leci Italo Disco i powoli się przemagam do serii Millenium, chociaż nie jest mi łatwo (z tym przemaganiem się rzecz jasna, bo herbatka i Italo wchodzą świetnie). Co do nowych Mechagodzilli, to słyszałem o nich wiele pozytywnych opinii, ale jakoś trudno mi było w nie uwierzyć. A jednak. Włączyłem, zobaczyłem, uwierzyłem.

Oni też włączyli i zobaczyli.

OPIS:

   Godzilla ponownie uderza na Japonię. Rząd postanawia wykorzystać do walki z nim cyborga zbudowanego na bazie szkieletu pierwszego Godzilli.



   Z początku robi dobre wrażenie, mamy ładne zdjęcia i sporą dawkę realizmu. Akcja zawiązuje się szybko i widowiskowo, a i na potwora nie musimy czekać. Bardzo miłym zaskoczeniem jest też wykorzystanie maserów, których brakowało mi od serii Heisei, z tym że tutaj są to modele z lat 60'. Ba! Nawet specjalnie pod nie, doczepiono do fabuły tego filmu historie z Mothry i Pojedynku potworów, gdzie wykorzystywano te (dokładnie te) urządzenia.


   Fabuła jest przemyślana i oryginalna, bo nawet Mechagodzilla, można by powiedzieć odgrzewany kotlet, został tu powołany do życia w nowy sposób. To nie zwykły robot, a cyborg bazujący na szkielecie pierwszego Godzilli. Sam główny bohater zaś znów jest czarnym charakterem.

Szkieletor jest, tylko Himena nie widać...

   Efekty komputerowe są tutaj wykorzystane dość obficie, ale... wyszły nieporównywalnie lepiej do poprzednich odsłon. Owszem parę zgrzytów się trafia, ale idzie je przełknąć. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że chylę czoła przed twórcami.

   Klimat jest raczej ponury... nie, to nie to słowo... surowy. Mamy co prawda parę humorystycznych wstawek (w postaci naukowca podrywacza), ale całość prezentuje się dość poważnie. Nawet modele pojazdów wojskowych na makietach zostały zastąpione przez ujęcia z prawdziwymi pojazdami, bądź połączenia obrazów tychże modeli z żołnierzami (green screen). Zabieg ten odrywa nas fantastycznych scen rodem z poprzednich serii, które pozwalały oderwać się od rzeczywistości. Tutaj wojsko sprawia tu naprawdę solidne wrażenie, z dużą dozą realizmu.


   Może zdalnie sterowanych pojazdów na makietach nie ma, ale same makiety zostały. Wykorzystane je tu z rozmachem i muszę przyznać, wyszło bezapelacyjnie zajebiście. A ich totalna rozwałka zasłużyła w moim odczuciu na Oscara za najlepszą scenografię, bądź efekty specjalne.


   Postacie są całkiem ciekawe, niezbyt rozbudowane, ale dobrze zagrane i jeśli nie wzbudzające empatii to przynajmniej zainteresowanie. Mnie osobiście niewiele obchodziły rozterki głównej bohaterki, czy córeczki naukowca, więc nawet nie zadałem sobie specjalnego trudu, by zarejestrować te wątki w pamięci. W każdym razie nie drażnią, a dają odsapnąć między potworami, tak że cały czas jest ciekawie.

Nasz znajomy z serii Heisei, poznajecie?

   Co do tytułowego Mechagodzilli, czyli Kiryu, bo tak został nazwany, to miałem spore obawy jak wypadnie na tle kapitalnego Mechagodzilli z 1993 roku. I wiecie co? Dał radę. Nie ma co porównywać, bo to nie ta klasa wagowa, ale też nie ma lipy (jakby powiedział inny znany kaiju). Kiryu jest szczupły, zwinny i szybki - ot znak czasów, seria Heisei hojnie obdarzała nas majestatyczną potęgą monstrów, a Millenium stawia na prędkość i zgrabność. W każdym razie, mi się on spodobał.


   Z wizerunkiem Godzilli już się powoli oswajam, a kto wie, może nawet polubię jego milenijny wygląd. Chociaż ciągle żal, że porzucili mocarność na rzecz drapieżności.


   Pojedynki potworów i sceny z udziałem wojska przecudne (no... może raz czy dwa marne CGI daje po oczach, ale można to wybaczyć). Sceny są naprawdę malownicze, jakiś artysta musiał być na planie, bo nie często się takie urokliwe widoki ogląda na filmach sci-fi. Walki zaś są pomysłowe i zrobione z rozmachem, a nawet fantazją.


   To naprawdę dobry film, a jak na 2002 rok to kawał znakomitego sci-fi. Szkoda tylko, że nie wykorzystano muzyki Akiry Ifukube, bo kompozycje Michiru Oshimy dobrze wpasowują się w klimat tej produkcji, ale dupy nie urywają.




piątek, 11 lipca 2014

Godzilla, Mothra, król Ghidora: Gigantyczne potwory atakują (Gojira, Mosura, Kingu Gidorâ: Daikaijû sôkôgeki) 2001 reż. Shûsuke Kaneko

   I wróciłem do poważnych spraw, to jest oglądam dalej filmy.

OPIS:

   Po pięćdziesięciu latach Godzilla powraca, by niszczyć Japonię. Prócz niego budzą się do życia inne potwory.



   Aż sam nie wiem jak zrecenzować ten film, był taki inny od wszystkich... Dobra, zacznijmy od początku, a na początku zwróciłem uwagi do nawiązań do amerykańskiego Zilli Emmericha z 1998 roku, no czegoś takie się nie spodziewałem. A nawiązań w ogóle sporo jest. Czyżby imię łodzi "Satsuma" to ukłon w stronę wielkiego Kenpachiro? Tego nie wiem, ale już główka Godzilla wyłaniająca się zza wzgórza to ewidentne odniesienie do 54', których to zresztą jest więcej. A naprawdę dociekliwi znajdą kalki z innych filmów.


   Postaci są tu ciekawsze niż zwykle, wprowadzają nawet sporą dawkę humoru i dają się lubić, a także zainteresować swoimi wątkami. Główną bohaterkę, określiłbym nawet przymiotnikiem "fajna". Interesujący okazuje się również jej ojciec, będący wojskowym, ale nie jak zwykle oderwanym od rzeczywistości mundurowym w sztabie, a człowiekiem z ciekawą osobowością, którą poznajemy.


   Szybko rzucają się w oczy tanie efekty i nadmiar komputerowych wspomagaczy, nie wiem jak to wyglądało wtedy, ale dziś już brzydko się zestarzało. Heh, czy naprawdę byli wtedy tak zachłyśnięci tymi technicznymi nowinkami?


   Warto też zwrócić uwagę na obraz Japonii, który tu oglądamy. W latach 90' kraj był pokazywany głównie z tej bogatszej i nowoczesnej strony i bardzo stawiano na wszelkie futurystyczne nowinki.Tutaj zaś mamy również drugą stronę medalu, widzimy że to nie tylko superszybkie pociągi i szklane drapacze chmur.


   Miłą odmianą jest, że Godzilla prezentuje się znów w roli czarnego charakteru, a Król Ghidorah jak nigdy jest pozytywnym bohaterem :o A skoro przy potworach jesteśmy to Godzilla wygląda tu dość ciekawie, inaczej niż w pozostałych filmach tej serii. Znów jest potężny, wielki i ma klasyczny grzebień na plecach, tylko te ślepe, białe oczy wyglądają jak u trupa. Pojawia się też Mothra, tym razem (chwała Bogu) bez kosmosek. I jest jeszcze jeden potwór, za którego szczególnie jestem wdzięczny twórcą, a mianowicie Baragon, ciekawy lecz niezbyt popularny kaiju.


   Napięcie budowane jest stopniowo, a intryga związywana powoli, długo przychodzi czekać na potwory i rozwiązanie tajemnic. Kiedy już do tego dochodzi nasza cierpliwość zostaje w pełni wynagrodzona. Mamy tu co prawda sporo znanych już ze starszych filmów schematów, ale i parę oryginalnych pomysłów się znalazło. Niestety pod koniec akcja siada, ale to może tylko ja tak odczułem.


   Ogląda się ten film naprawdę przyjemnie, to lekkie kino sci-fi, a przy tym całkiem dobrze zrealizowane, pomijając parę komputerowych zgrzytów. Plenery dobrane są wyjątkowo dobrze, mamy mnóstwo malowniczych scen. Makiety również robią wrażenie, swoim dopracowaniem, ale i przez to, że klimatycznie przypominają lata 90'. Także i rozwałka jest konkretna :D


   Walki potworów z wojskiem i między sobą wyszły na plus. Godzilla szczęśliwie nie strąca już samolotów łapami, a zestrzeliwuje promieniem. Ze swoimi monstrualnymi przeciwnikami zaś tłucze się całkiem konkretnie, ale staje się to w pewnym momencie nużące, tym bardziej, że nadmiar komputerowych wspomagaczy tu nie pomaga.



   Trudno ocenić go jednoznacznie, ale zdecydowanie warto obejrzeć.