niedziela, 16 lutego 2014

Godzilla kontra Gigan (Chikyû kogeki meirei: Gojira tai Gaigan) 1972 reż. Jun Fukuda

   Nie wiedzieć czemu, chyba za sprawą kilku malowniczych ujęć, które zostały w mojej pamięci, miałem o tym filmie całkiem dobre zdanie. Niestety moje wspomnienia, wyobrażenia i nadzieje prysły w starciu z rzeczywistością. Po specyficznym Rewanżu i kiepskiej Hedorze, zastanawiam się czy seria Showa oczaruje mnie jeszcze jakimś filmem. Na Megalona nie mam co liczyć, więc może Mechagodzille... Przyszłość pokaże! A tymczasem zapraszam do recenzji Godzilla kontra Gigan.

OPIS:
Rysownik komiksów zatrudnia się w centrum dziecięcym, przypadkiem trafia na ślad niepokojących działań pracodawców. Okazuje się, że to kosmici, którzy zamierzają podbić Ziemię przy pomocy potworów: King Ghidoraha i Gigana. Naprzeciw nim idą Godzilla i Anguirus.


   Początek jest całkiem zachęcający, od razu pojawia się nam Godzilla, a w tle leci skoczny utwór Ifukube. Po chwili pojawiają się tajemnicze futurystyczne lub wręcz kosmiczne aparatury, co w sumie daje nawet zachęcający początek. Dalej zaskakują rewelacyjne zdjęcia z ówczesnej Japonii, już wtedy w początku lat 70' widać, że to kraj nowoczesny i bogaty. Także początek jest zacny, ale... niestety pomimo licznych i późniejszych zalet, w filmie tym górę biorą chyba jednak wady.


   Pomysł na kosmicznych najeźdźców i pozaziemskie potwory nie jest nowy, ale jako że nie najgorszy to nie ma się co czepiać. Niestety twórcy nie dopracowali szczegółów. Kosmici jak na istoty z ambicjami podbicia Ziemi są dość nieporadni i nieprzygotowani. Przy całej swojej technologii nie potrafią sobie poradzić z garstką... już nie hipisów, ale jakiś dziwaków-nieudaczników. Uwieńczeniem ich pierdołowatości jest łomot, który spuszcza trzem uzbrojonym, kosmicznym drabom niepozorna dziewczyna.

   Jeśli jesteśmy przy kosmitach, to pochwalić muszę pomysł przejmowania przez nich ludzkich ciał. Nie jest on może pionierski (już w Ghidorah - Trójgłowy potwór w ciało księżniczki wstąpiła istota z Jowisza), ale nadal świeży i ciekawy. Ich potwory udały się pośrednio: Ghidorah trąci już nieco myszką, ale Gigan okazuje się całkiem udanym i interesującym nowum. Co do samej technologii, nic zaskakującego tu nie zobaczymy, ale wyposażenie bazy jest bardzo efekciarskie.


   Z lenistwa lub braku funduszy, nieważne, twórcy wykorzystali w tym filmie liczne wstawki z poprzednich odsłon. Wygląda to koszmarnie, gdyż prócz pogody czy pór dnia, zmienia się nam momentami co ujęcie wygląd potworów. O ile zastosowanie starego kostiumu do nowych scen kręconych w basenie, ma uzasadnienie, to prostackie wycinanie urywków ze starych filmów już nie. Druga rzecz, że scen z potworami jest w tym filmie naprawdę sporo i trwają dość długo, na tyle, że chwilami ich potyczki zaczynały mnie już nużyć. Pewną ciekawostką jest, że w którymś momencie wojsko daje radę odpędzić Anguirusa z zatoki, a jak pamiętam zawsze zbierali baty w starciu z potworami. Miła odmiana.


   Na pochwałę zasługują efekty specjalne, piękne wybuchy i wystrzały, pożary i dymu, wyszło to rewelacyjnie. Prócz genialnych modeli wykorzystano również prawdziwe pojazdy wojskowe i sporą liczbę statystów - żołnierzy i cywilów. Malowniczym scenom batalistycznym towarzyszy dopasowana muzyka Ifukube, co daje zapadający w pamięć efekt (stąd moje początkowe dobre nastawienie). Niestety momentami twórcy dali ciała po całości, w pewnym ujęciu w scenie niszczenia Tokio przez potwory, noga Gigana demoluje mieszkanie, w którym... stoją laleczki. Chamskie laleczki, które mogli sobie po prostu darować. Ale nie!





   Ciągnąć temat błędów i niedoróbek. W pewnym momencie (gdy młodzi tropiący sprawę trafiają na wieś i rozmawiają z rodzicami prezesa) obraz zaczyna się wyraźnie trząść, to błąd kamerzysty. Dziwię się, że to ujęcie przeszło, to nie scena rozwalania makiet, przy której nie można zrobić dubla. Świadczy to tylko o niechlujstwie twórców. Tak samo niedopracowany montaż, który sprowadza widza na manowce i każe sie zastanawiać: czy ja aby nie przysnąłem?! Podobnie skomplikowane wątki fabuły są w pewnych momentach są bardzo spłycane, czy wręcz obchodzone na skróty. Żeby nie być gołosłownym: główny bohater znajduje na stoliku na wieży zapalniczkę, po prostu zapalniczkę która tam leżała. Zabiera ją i pokazuje siostrze zaginionego. Ta dam! Znalazł się cudowny dowód na jego przetrzymywanie tam, bo to własnie jego zapalniczka.


   Początkowo intrygująca fabuła staje się z czasem prosta jak konstrukcja cepa i zupełnie traci atrakcyjność. Młodzi bohaterowie biorą nawet udział w wojskowych akcjach, co jest strasznie naiwne, a wręcz głupie. Komando-cywili się znalazło. No i to pitolenie o doskonałym pokoju... heh... Że o porozumiewaniu się potworów po ludzku nie wspomnę.



   Twórcy chcieli zrobić show z przytupem i zrobili, tyle że po taniości. A przecież można było skromniej, a lepiej.



2 komentarze:

  1. I przy lenistwie tego kalibru spodziewasz się, że naprawdę zatrudnili statystów i wojsko żeby wykonać parę ujęć? To jakiś "stock footage" jak nic.
    Rozbrajające jest też to, z jaką chęcią kosmici potrafią wyjawić swoją historię i plany jakimś mało dla nich istotnym powłokom ludzkim.
    Ale wątki humorystyczne i klimat "so bad its good" potrafił mnie przytrzymać przy tym filmie. A tu już dużo, nie miałem tak np. przy "Rewanżu Godzilli".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z Tobą. W każdym razie ujęcia z prawdziwym wojskiem wyszły zajebiście (zresztą niektóre z modelami też).

      Nie wiem czy się śmiać czy płakać. Trudno oceniać film po tylu latach, tym bardziej znając serię Heisei, która przyćmiła stare Godzille. Druga rzecz, że Japończycy mają specyficzne poczucie humoru i to co nas dziwi lub żenuje ich bawi.

      Usuń