wtorek, 27 maja 2014

Godzilla kontra Mechagodzilla 2 (Gojira VS Mekagojira) 1993 reż. Takao Okawara

   Zaczyna się ciekawie, oto widzimy kolejne podejście do starcia z Godzillą. Tym razem Japończycy zamierzają wykorzystać technologię przyszłości w postaci fragmentów Mecha King Ghidory, na którego bazie powstaje Mechagodzilla. Przyznaję, robot na podobieństwo Godzilli robi wrażenie i jest chyba moją ulubioną super bronią serii Heisei (drugi w kolejności jest Super X3). Żeby było fajniej pojawia się również Rodan i mały Godzillozaur, który komplikuje całą sytuację, bo zabrany przez naukowców wabi za sobą Godzillę i Rodana.


   Najlepsze w tym filmie są zdecydowanie pojedynki potworów. Zaskakujące, pełne dramatyzmu, zrobione z rozmachem i starannością. Walk tych jest całkiem sporo, także można nacieszyć oczy niemal wszystkimi kombinacjami: G vs MG, G vs R, R vs MG, itd. Ale to nie tylko seria starć gigantów, nie zabrakło też uwielbianych przeze mnie potyczek Godzilli z wojskiem. Wszystko to widowiskowo i jak zawsze klimatycznie. Ach, no i oczywiście okraszone cudowną muzyka Ifukube.


   Fabuła poprowadzona sensownie, niezbyt skomplikowana, w zasadzie jest tylko dobrym szkieletem dla widowiska w postaci walk i demolki. Towarzyszy nam znana z poprzednich filmów Miki Seagusa, a uzupełniają ją nowe postacie. Przyznam że gra aktorska całkiem dobra, jak na tego typu produkcje nawet znakomita. Żeby było tak bardziej międzynarodowo, Japończycy dorzucili kilku statystów Murzynów i białych, chwyt marketingowy czy co? :D

   Kostiumy, makiety i modele wykonane z dużą starannością i rozmachem, mamy tu całkiem konkretną rozwałkę, tak że Emmerich ze swoim niszczeniem Nowego Jorku z 1998 roku może się schować. Do tego piękne zdjęcia z wyjątkowo urzekającymi nieraz ujęciami i zarąbistymi efektami specjalnymi.

 









   Wątek miłosny ciut męczący i niezbyt oryginalny, ale daje się przełknąć, podobnie jak wygłupy głównego bohatera. Są za to bardziej irytujące elementy jak naiwny żal Miki Seagusa, której szkoda zabijać Godzilli, czy też nielogiczne posunięcia bohaterów w stosunku do małego dinozaura. Że o samobójczej taktyce wojska nie wspomnę... Jeśli jednak skupić się na właściwej części filmu, czyli totalnej rozwałce to można te mankamenty zboleć.


   Polecam gorąco.


niedziela, 25 maja 2014

Szerokość geograficzna zero (Ido zero daisakusen / Latitude zero) 1969 reż. Ishiro Honda

   Co prawda nie ma tu wielkich potworów, ale poza tym jest to tego samego rodzaju film co inne sci-fi z wytwórni Toho.

OPIS:

   W czasie badań oceanograficznych na skutek podwodnej erupcji wulkanu, batyskaf traci kontakt ze statkiem matką, naukowców ratuje znajdujący się w okolicy okręt podwodny Alfa. Okazuje się, że należy on do podwodnego miasta na szerokości geograficznej zero, w którym mieszkając najwybitniejsi naukowcy., a ich społeczność dysponuje zaawansowaną technologią. Kapitan statku Alfa McKenzie (Joseph Cotten) prowadzi jednocześnie ciągłą wojnę ze swoim antagonistą dr Malicem (Cesar Romero).


   Pomysł na podwodne miasto jest pewnym urozmaiceniem od kolejnych historii o najeździe kosmitów, czy wielkich potworach stąpających po ziemi. Tym bardziej, że miasto to jest utopią zamieszkaną przez wybitnych naukowców, których praca ma służyć dobru ludzkości. Do tego ludzie tam poznali sekret długowieczności i dysponują niesamowitą technologią, którą podziwiać możemy głównie pod postacią broni. Jasne nie jest to wybitnie oryginalny pomysł, a zlepek znanych już schematów, ale wyszło to całkiem ciekawie.

   Konflikt dobra i zła ukazany jest w sposób dość oklepany. Mamy superbohatera i geniusza zła. Ich postacie są bardzo proste i niezbyt ciekawe. A do tego mają komiczny wizerunek... Ta apaszka i goła klata, czy ta peleryna... Heh. O strojach załogi już nie wspominając...



   Bardzo fajnie za to wyszły podwodne starcia okrętów, pomysłowo i widowiskowo. Nie dość, że okręty  wyglądają rewelacyjnie to wyposażone są w rozmaite nowinki techniczne i bronie, a kierują nimi świetni dowódcy, którzy swoimi przemyślanymi działaniami uatrakcyjniają walki.



   Pomysł na eksperymenty również niezły, co prawda to nie przełom na miarę Wyspy doktora Morau, ale krzyżowanie ze sobą zwierząt i ludzi jest tu dość intrygujące. Szkoda że kostiumy wypadły raczej śmiesznie niż strasznie, ale cóż poradzić.


   No i jak zawsze super makiety, scenografie i efekty specjalne, na poziomie innych podobnych produkcji. Momentami mogą zdawać się nieco dziecinne, ale to może przez dzisiejszy punkt widzenia.

   I również jak zawsze mamy marne aktorstwo, z tym że marne nawet jak na styl tamtych lat.

   W każdym razie polecam ten film, bo to świetna rozrywka.

sobota, 17 maja 2014

Tajskie cuda, czyli fantazja twórców okładek.

   Były plakaty to czas i na okładki płyt z filmami. Tym razem made in Tailandia.

   Najczęściej powtarzanym błędem jest zamieszczanie Godzilli Millenium na okładkach filmów Showa.

Tu chociaż potwory się zgadzają, ale co robi Super X nad tytułem i te nowoczesne myśliwce w rogu?








Heisei czy Showa?

Super X w tym filmie był, ale nowszej generacji...

Tu się zgadza, zwracam honor.

Raz jeszcze poprawnie, czyli chcieć to móc.

Nie ma tytułu po angielsku, więc nie rozszyfruję co to. z obrazka można wywnioskować, że
Godzilla kontra Mechagodzilla III, ale doskonale już wiemy, że może to być cokolwiek.

No i ładnie! :)


   Tutaj inne filmy z potworami, w większości w porządku, ale potem nie wiedzieć skąd pojawia się Godzilla.










W tym filmie w ogóle Godzilli nie było...

W tym również.
Co oni z tym Godzillą? Wszędzie go upchną... Baragona też w tym filmie nie było.
A zresztą, o co chodzi z tymi statkami kosmicznymi?! :o 


    Te są inne, bo chyba po bengalsku te napisy. Nawet nie wiem do jakiego filmu, w każdym razie śmigłowiec i komandosi w pontonie wyglądają zajebiście :P



   A na koniec, że Polacy nie gęsi, to też babole robią:

Się uczepili wszyscy tego Millenium.

środa, 14 maja 2014

Godzilla kontra Mothra (Gojira tai Mosura) 1992 reż. Takao Okawara

   Godzilla kontra Mothra zapamiętałem bardzo dobrze z dawnych lat, no może za wyjątkiem kosmosek i nieco zbyt zabawkowego wyglądu Mothry. Spodziewałem się, że teraz po czasie wyłapię więcej błędów czy słabych stron i tak się stało, ale mimo to film nie stracił wiele na wartości.

OPIS:

   Upadek meteorytu wywołuje na Pacyfiku tajfun, w wyniku którego odkryte zostaje gigantyczne jajo. Przedstawiciel wielkiej korporacji decyduje się przywłaszczyć je sobie i pokazywać jako atrakcję turystyczną. W czasie transportu przez ocean, pojawia się Godzilla, który atakuje ładunek. Z jaja wykluwa się w ostatniej chwili larwa Mothry i rusza w stronę Japonii. Za nią podąża Godzilla i jeszcze jeden potwór – Battra, mroczna postać Mothry.


   Fabuła bardzo nawiązuje do Godzilla kontra Mothra 1964, to fajnie, bo historia była całkiem niezła w założeniu, tylko potem coś im nie wyszło w realizacji. W nowym wydaniu jest świetnie. Problem w tym, że przy okazji twórcy postanowili napchać w scenariusz ponad miarę ekologicznego bełkotu. Chyba co pięć minut słyszymy jak to ludzie niszczą ziemię, bla, bla, bla... Sprawa z Mothrą i Battrą też trochę pokręcona, ta pierwsza jak na przyjaciela ludzkości robi straszną rozpierduchę, a ta druga podobnie, chociaż trzeba uczciwie przyznać, od początku jest źle nastawiona do ludzi. W tym wypadku to nie Godzilla powinien być tym złym, jego już znamy, przychodzi, niszczy jedno czy dwa miasta i znika. Jak dla mnie Godzilla tym razem jawił się w roli potencjalnego wybawcy, który pokona wredne fruwające stworki. I niestety przy okazji wychodzi jak naiwna jest fabuła i bohaterowie, nasz poszukiwacz przygód i rodzina starają się robić wszystko, by wojsko nie podejmowało walki z Mothrą. Poważnie? Potwór rozwala miasto, zabija cywilów i żołnierzy. To jasne że mają strzelać i stawiać mu opór, a nie słuchać biadolenia jakiejś rodzinki i dwóch małych, zaczarowanych panienek. Z drugiej strony kosmoski jako istoty równie kuriozalne co potwory, mogłyby zostać potraktowane poważnie, gdyby nie to, że Mothra wbrew ich zapewnieniom o dobrej woli, robi totalną rozwałkę. A swoją drogą, jak to jest, że japoński rząd nie mógł ich odzyskać od szefa korporacji? To co? Prywata już więcej tam może niż administracja państwowa? I jeszcze jedno: trochę naciągane jest moim zdaniem to, że potwory zawsze idealnie potrafią się zgrać i schodzą się walczyć w odpowiednim momencie.


   A technicznie? Zacznijmy od słabszych stron. Przy pierwszym ataku Battry dwa czy trzy razy widać było niedoskonałe łączenie obrazów przy pomocy reprojektora, czy też innych metod (może już komputery?). Na końcu z kolei da się zobaczyć jak Battra lata podwieszony na linkach. Ale co godne pochwały, Japończycy nie kręcili tego filmu tak by linki później wyretuszować, oni postarali się zrobić to tak, żeby już przy kręceniu nie było ich widać i muszę powiedzieć, że wyszło nieźle. Ja zauważyłem, bo jestem ciekawski i wyczulony, ale dla tysięcy innych widzów z pewnością pozostaną niewidzialne.

   Makiety i modele naprawdę cudne i piękne w swej surowej postaci. Momentami odnosiłem wrażenie, że zaburzone są proporcje między Godzillą, a pojazdami, ale nie jestem co do tego pewien. A gdzie makiety i modele, tam i wybuchy. Nie szczędzili twórcy na efektach pirotechnicznych, wyglądają naprawdę malowniczo, jak i cała rozwałka. Kawał roboty odwalili.


   Pierwszy atak Battry wypadł rewelacyjnie i poziom ten jest utrzymany do końca. Pojedynki potworów i starcia z wojskiem zrealizowano ciekawie i widowiskowo. Jasne, Mothra mogłaby być ciut mniej pluszowa, ale trzeba brać to co jest.


   Całość uzupełnia znakomita muzyka Ifukube, dopasowana naprawdę nieźle i tworząca nastrój.

   Ten film to całkiem niezłe sci-fi z wątkami przygodowymi. Szkoda tylko, że nie obeszło się bez eko-bełkotu, to chyba największy mankament.