piątek, 1 listopada 2013

Atragon (Kaitei gunkan) 1963 reż. Ishiro Honda

   Dawno już nie widziałem tak zakręconego początku filmu, pierwsze dwie minuty zabiły mi niesamowitego ćwieka i pozwoliły uwierzyć, że czeka mnie dobry seans :D Zaczyna się od brawurowej jazdy samochodem, tajemniczego porwania i sparaliżowania pasażera, potem pojawia się parujący nurek, a wóz wpada do wody. Nieźle co?

   Historia jest całkiem ciekawa: zaawansowana technologicznie podwodna cywilizacja postanawia podbić świat. Jedyną nadzieją dla naziemnych jest zaginiony w czasie wojny kapitan okrętu podwodnego, który dysponuje bronią zdolną powstrzymać najeźdźców.

   Od początku jest bardzo tajemniczo, chociaż trochę dziwnie. Fabuła bardzo wciąga, akcja sprawnie posuwa się do przodu bez zbędnego pajacowania bohaterów, jakie znamy z filmów z Godzillą. Zresztą gra aktorska jest na wyższym poziomie, a postacie o wiele ciekawsze. Cały czas coś się dzieje, a przedstawiona historia ma sens. Owszem nie brakuje też paru niedoróbek, jak choćby pierwszej, pogmatwanej sceny i zagadki parowania (mogli sobie to darować), jednak nie są one tak istotne, by negatywnie zaważyć na obrazie całości.


   Jak na 63' zdjęcia są świetne, momentami czułem się jakbym oglądał amerykański film sensacyjny. Makiety i modele zastosowano jedynie w scenach gdzie było to konieczne, poza tym możemy zobaczyć prawdziwe okręty wojenne, samoloty bojowe i pojazdy wojsk lądowych. Kiedy już jednak pojawiają się sztuczne scenografie, to są one w większości zrobione z rozmachem i starannością. Latający Gotengo wygląda nieźle, nie ma niedoróbek w postaci widocznych linek czy rozmazanego tła z reprojektora. Biorąc pod uwagę inne produkcje wytwórni Toho z tego okresu byłem mile zaskoczony.



   Kolejnym dużym plusem jest muzyka Akiry Ifukube, znakomicie dopasowana i dopełniająca całości. Prawdę mówią nigdy się nie nudzi :)

   Sam potwór Manda pojawia się późno i właściwie tylko na chwilę, ale nie było mi z tego powodu żal, gdyż reszta filmu okazała się wyjątkowo ciekawie zrealizowana. Na tyle, że potwór nie musiał niczego ratować.



   Polecam wszystkim miłośnikom wielkich potworów i niesztampowego science fiction lat 60'. Biorąc pod uwagę ocenę całościową porównałbym go do Syna Godzilli, którego uważam za jeden z lepszych filmów z serii.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz