Grupa młodych ludzi wybiera się na wycieczkę, przytrafia im się wypadek, odcięci od cywilizacji na jakimś zadupiu organizują się by zdobyć pożywienie i przeżyć. W tym momencie kończy się survival i zaczyna walka o przeżycie, bo nie są sami.
Brzmi znajomo? Pewnie że tak, to przecież schemat nie jednego współczesnego horroru. Tym bardziej chylę czoła przed Japończykami, bo już na początku lat 60 z powodzeniem udało im się zastosować taki szablon w swoim Matango.
W końcu udało mi się go zobaczyć, bo musze wspomnieć, że to film dla mnie w pewien sposób rekordowy - podchodziłem do niego około dziesieciu razy i nigdy nie udało mi się dojść dalej niż do pierwszego kwadransa. Nie dlatego, że mi się nie podobał, czy coś, nie, nie. Przyczyny były rozmaite i nie związane z filmem. I tak przerywałem oglądanie, by podjąć je na nowo za kilka dni lub tygodni.
W każdym razie wreszcie mi się udało!
Sam ogólny koncept jest dość naiwny i trąci już myszką, ale z perspetywy ponad półwiecza rozgrzeszam. Cóż to by był za film sci-fi w tamtych latach, jakby gdzieś nie przewinęło się promieniowanie radioaktywne. Także mamy grupę znajomych, którzy wybrali się na rejs jachtem, przez nieostrożność wpieprzyli się w sztorm i po wielu dniach dryfowanie na zmasakrowanej łajbie dotarli na tajemniczą wyspę. Cóż ciekawego znaleźli na wyspie? Ano, dużo dziwnych grzybów i wrak tajemniczego okrętu badawczego nieznanego pochodzenia.
Dużym plusem Matango jest nie tylko skupienie sie na fantastycznych dziwolągach będących motywem przewodnim filmu, ale i na sytuacji samych bohaterów. Ciągle się kłócą, nie mogą dojść do porozumienia, a tylko wspólnie są w stanie przeżyć. Podkradają sobie jedzenie, ba! nawet dają upust zdziczałym instynktom próbując zgwałcić będące z nimi kobiety. Jak dla mnie rewelacja, zamiast sielankowej wizji dream teamu walczącego z potworami, mamy tu bandę egoitów myślących tylko o sobie i nie potrafiących się zorganizować.
Kolejny plus za sam klimat, bo oto tajemnicza wyspa, zagadkowy wrak okrętu, dziwna formy życia, w ogóle jedna wielka niewiadoma, a wszystko to w oparach mgły. Scenografie i charkateryzacje może straciły już troche na świeżości, ale mimo wszystko oddziałują trochę na wyobraźnię.
Film oceniam na piątkę (szczególnie za końcówkę), a nie jestem pewien, czy w latach 60' nie dałbym mu szóstki, bo to kawał dobrego kina sci-fi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz