poniedziałek, 2 czerwca 2014

Godzilla 2014 reż. Gareth Edwards

   To chyba moja najtrudniejsza recenzja. Czekałem na ten film z niecierpliwością. Początkowo byłem źle nastawiony spodziewając się powtórki z 1998 roku, potem, obejrzałem Strefę X Edwardsa i byłem zachwycony biorąc pod uwagę budżet i porównując film do Pacific Rima. No i poszedłem na seans. Za pierwszym razem wyszedłem w połowie... Obejrzałem film jeszcze trzy razy i oto moje końcowe przemyślenia.

OPIS:

   Po latach budzą się do życia dwa prehistoryczne potwory żywiące się radioaktywnością. Przeciwko nim wyrusza Godzilla. Wojsko w tym czasie przygotowuje plan zniszczenia wszystkich potworów.


Będą spojlery!

Początek słabiutki.

   Zacznijmy od słabych stron. W moim odczuciu za dużo tu wątków ludzkich. Na film o wielkim potworze idę, by... (uwaga, tu będzie odkrywcza myśl) oglądać wielkiego potwora. Jasne potrzebna jest ludzka otoczka, ale tylko jako tło. Tymczasem u Garetha dostajemy kolejny rozrośnięty hollywoodzki schemat kochającej się rodziny, jej tragedii i dramatów. A kiedy akurat nie ma miłujących się krewnych, oglądamy dzielną amerykańską armię, która aż ocieka patosem. A i to wszystko ledwie liźnięte, bo Aaron Taylor-Johnson okazał się równie drewniany co Pinokio, a grająca jego uroczą żonę Elizabeth Olsen poza ładną buzią niewiele pokazała. Może to nie tylko ich wina, ale i scenariusza, bo widać że za wiele z tych postaci wycisnąć nie było można. Bryan Cranston jako Joe wpasował się idealnie w schemat człowieka drążącego teorie spiskowe, który jak się (oczywiście) okazuje ma rację. Zagrał fajnie, szkoda tylko że nie dali mu czegoś oryginalniejszego. Epizod Juliette Binoche to farsa, jedynie po to by znanym nazwiskiem przyciągnąć więcej widzów. David Strathairn wykreował fajnego, bo wreszcie nie twardogłowego wojskowego, ale też za dużo do roboty nie miał, szkoda. No i perełka czyli Ken Watanabe jako dr Serizawa, on nawet miał zadatki na niezły występ, ale niestety skończyło się na tym, że błąka się cały czas z kąta w kąt i strasznie się wszystkiemu dziwi. Może jedynie Sally Hawkins w roli asystentki dr Serizawy wypadła dobrze, bo po prostu naturalnie.

W gruncie rzeczy, gdyby ich nie było film nic by nie stracił, a za to stał się lepiej strawny.
Czekając na cud.

   Wracając do potwora, Godzilla w pełnej okazałości pojawia się dopiero po godzinie. No cholera jasna, trochę to przeginka. Edwards zabrnął jednak jeszcze dalej, bo jak szybko się pojawia, tak szybko znika, by potem tylko gdzieś przemykać. To wodzenia widza za nos miało jak rozumieć trzymać za nos i wzmagać ciekawość, lecz mnie tylko zniechęciło. Za to jest sporo wspomnianych już wątków ludzkich, które spowalniają akcję, studzą napięcie i zwyczajnie nudzą. Dopiero pod koniec mamy sensowną nawalankę, lecz i tak przetykaną wątkiem dzielnych żołnierzy.

To ptak! To samolot! Nie, to Godzilla! Ojej, i już zniknął...

   A efekty... niezłe. Niestety ciągle sporo ujęć w nocy lub deszczu. Chociaż parę ujęć robi wrażenie, ba! nawet ciut dramatyzmu można wyczuć. Heh, szkoda. W japońskich produkcjach można było przynajmniej nacieszyć oczy potworem do woli za dnia. A własnie ujęcia nocne czy podwodne były pewnym rarytasem. A co do efektu 3D to mogli sobie darować, bo i owszem widać głębię, ale to wszystko na co się ten trik przydał. Nic nie leci nam w twarz, nic nie zaskakuje, może raz czy dwa to 3D robi wrażenie.

Piękny grzbiet Godzilli na samym początku zapowiadał niezły show.
Stary, nowy Godzilla.

   Dalej, wizerunek potwora. trochę zajęło mi oswojenie się z nim, ale dałem radę. Nie jest to co prawda Godzilla Heisei, ale... nie jest też źle. Ważne że mierzy te sto metrów (lub więcej), jest przypakowany i zieje niebieskim ogniem. I nawet te słoniowe łapy mnie nie denerwują :D Wygląd to jedno, a liczy się jeszcze charakterek. Miłym zaskoczeniem dla mnie było, iż Godzilla okazuje się pozytywnym bohaterem. Zupełnie jak w latach 70' kiedy był obrońcą ludzkości. Z tym że wtedy oglądaliśmy go w postaci pajaca nadskakującego dziecięcej publiczności, podczas gdy teraz mamy całkiem poważnego potwora. To jakby kolejny amerykański (zamerykanizowany) superbohater, tyle że wysoki na sto metrów. Fajnie, naprawdę fajnie. Mało tego, okazał się też istotą rozumną w przeciwieństwie do zwierzęcia, które wykreował Emmerich w 98'.


Przeciwnik z niższej ligi.

   A GNOLe? Hmmm... niby ładnie zrobione, niby ciekawe, ale za bardzo Cloverfieldem zajeżdżają. Takie proste, jakby ktoś poszedł na łatwiznę. Spodziewałem się czegoś bardziej wyrafinowanego.

[jak będą jakieś sensowne fotki to wrzucę]

   Parę bzdur mnie tu zdenerwowało, nie tak jak w Pacific Rim, ale jednak. Na przykład: GNOLe zaburzały impulsem przestrzeń iluś tam mil wokół siebie, ale nie wyjaśnia to dlaczego nie mogły ich namierzyć satelity unoszące się wysoko w kosmosie. Inna sprawa, któryś już raz widzimy pojazdy i samoloty atakujące potwora, a czemu nie wykorzystuje się rakiet samonaprowadzających odpalanych z bezpiecznego miejsca, taka broń to nie fikcja, a rzeczywistość. No, ale już tam...


Easter eggs.

   Dla fanów też znalazło się kilka niespodzianek. Ja wyłapałem:
1. napis "Mothra" na akwarium w domu Brodych;
2. kokon GNOLa podobny do świecącego brzucha Biollante;
3. podobieństwo japońskiej/chińskiej (?) bramy za którą pojawia się GNOL, do ujęcia z Królem Ghidorą w dali z bodajże 64';
4. a na siłę Godzilla idący za ptakami jak w 1984 roku.
O nazwisku dr Serizawy i podobnych oczywistych nawiązaniach nie wspominam.

Od Godzilli do Godzilli.

   Ja się z tym filmem pogodziłem, ale nadal nie wiem czy polecać go czy wręcz odradzać. Wiadomo już, że będą kolejne części. Kto wie... może będzie lepiej.


5 komentarzy:

  1. innym nawiązaniem jest firmowe zagranie Godzilli z backhandu ogonem ;)aż się w kinie poderwałem mówiąc yes yes yes ;-) no i finałowa scena jak fachowo Gnola aka muto załatwił aż brakowało tylko dymka z napisem "a teraz żryj to" ;D film moim zdaniem nie jest zły jeśli potraktować go jako taki wstęp może ciut przydługi do czegoś co obyśmy dostali w części następnej choć mam nadzieje że naszego "harcerza" już w nim nie będzie watanabe bym zostawił by nie musieć wymyślać jakiegoś kolejnego eksperta który przez godzinę będzie się w film wprowadzał

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A no tak! Godzilla vs Zilla z Final Wars :D

      Mnie chyba najbardziej podobało się pierwsze wejście Godzilli, miało powera.

      Teraz, kiedy już wiemy że będzie ciąg dalszy i można mieć nadzieję na coś lepszego, to nawet te słabe strony tak nie bolą, masz rację.

      Usuń
    2. aczkolwiek po grzbiecie w czołówce spodziewałem się że będzie jeszcze wieksza ;)

      Usuń
    3. Z tym grzbietem to miałem nawet miłe zaskoczenie, jakoś to ujęcie całkiem fajnie wyszło. Tak, w sumie na ten film nawet w słabych momentach składa się całkiem sporo miłych obrazów, nawet jakby same kadry powycinać.

      Usuń
    4. myślę że w następnych filmach o tym projekcie monarch jeszcze usłyszymy mam tylko nadzieje że fakt zatrudnienia edwardsa do spinoffu gwiezdnych wojen nie sprawi że na dwójkę 4 lata będzie trzeba czekać ale trzymam kciuki by w Legendary chciwość wygrała i następny film za dwa lata był ;-)

      Usuń