Czas na trochę urozmaicenia przed kolejnymi Godzillami :) W zasadzie powinienem zacząć od King Konga, który był pierwszym w dziejach filmem o wielkim potworze (dinozaurów nie liczę, bo to nie potwory, a smoki to nieco inna bajka, dosłownie), ale nie mogłem już się doczekać Bestii, więc wepchnąłem ją przed kolejkę.
Fabuła jest prosta. Amerykanie przeprowadzają w Arktyce testy z bronią jądrową i wybudzają ze snu prehistorycznego dinozaura, który kieruje się na Nowy Jork by siać zniszczenie. Znacie? Znamy. Tyle że to był pierwszy raz kiedy wykorzystano ten pomysł.
Większość scen kręcona w atelier w studio, zrozumiała sprawa ze względu na koszty i czas, ale przy tym nie wyglądają wcale tak źle. To pierwszy plus. Potwór ukazuje się stosunkowo szybko, bo po nie całych dziesięciu minutach. Jego pojawienie intryguje, ale nie zachwyca ze względu na sztuczność poruszania. Niestety animacja lalkowa nie była najlepszym, chociaż jedynym wtedy rozwiązaniem by pokazać potwora. Dopiero rok później Japończycy trafili w dziesiątkę, przebierając aktora w kostium monstrum, by uzyskać płynne ruchy i tego już się trzymali, podczas gdy Amerykanie, aż do epoki efektów komputerowych bawili się w animację lalkową.
Jeśli już jesteśmy przy potworze, to twórcy pokazują go na początku zbyt często i to w całej okazałości. Nie potrafią budować i utrzymywać napięcia. W pewnym sensie nadrabiają to bohaterowie, zgrabnie prowadząc śledztwo i nie pozwalając widzowi się nudzić. Dialogi momentami są zbyt pompatyczne, a gra aktorska... jakby teatralna, chociaż zdaje sobie sprawę, że nie odbiega to zbytnio od standardów tamtych lat. Dopełnieniem całości jest klasyczne love story w dobrym, starym stylu. Tym razem mnie to nie irytuje, jakoś nie potrafiłbym sobie wyobrazić amerykańskiego filmu z lat 50' bez tego.
Przyznam, że historia jest wciągająca. Technicznie film przypomina mi Godzilla kontratakuje, tyle że jest lepiej zrobiony. A braki które rzucają się w oczy, można wybaczyć biorąc pod uwagę wiek. Inna sprawa, że łatwo do tego przywyknąć, tak że po jakimś czasie przestaje drażnić.
Odnoszę wrażenie, że amerykański Zilla był remakiem Bestii, a tytuł Godzilla użyto jedynie, by żerować na popularności japońskiego potwora, który przez lata wyrobił sobie markę. Trudno zliczyć podobieństwa, wymienię tylko kilka: zatopienia statku nocą, marynarz rozbitek w łóżku, wyjście potwora w porcie, zgniecenie samochodu, robienie charakterystycznych dziur w budynkach, znikanie w miejskim gąszczu, nocna zasadzka - te elementy są takie same. Oczywiście miejsce akcji jest dokładnie to samo - Nowy Jork, Manhattan.
Chociaż historia przedstawiona jest na poważnie (tak jak pierwszy Godzilla), to wydźwięku moralizatorskiego brak. Potwora budzi eksplozja bomby atomowej - roztapia lodowiec i pozwala mu się wydostać. Widać jak na dłoni, że filmowcy nie chcieli przestrzec przed użyciem broni jądrowej i pokazać, że prowadzi ona tylko do złego. Wykorzystali ją jako "fajerwerk", efektowny sposób wybudzenia potwora. W przypadku pierwszego Godzilli, bomba również przyczyniła się do wybudzenia potwora, ale jednocześnie zmutowania go i zamienienia w niszczycielską bestię.
Nie zdradzę końcówki, powiem tylko, że scena finałowa jest genialna, wręcz rzuca na kolana.
Podsumowując. Jak na pierwszy powojenny film o wielkim potworze i biorąc pod uwagę, że to 53' rok, mimo paru niedoróbek, robi niesamowite wrażenie. Podobnie jak Japończycy, Amerykanie też mieli świetny, powojenny start. I niestety również, zaraz potem wszystko schrzanili... O tym jeszcze napiszę, bądźcie ze mną ;)
piątek, 20 września 2013
Bestia z głębokości 20.000 sążni (The Beast From 20,000 Fathoms) 1953 reż. Eugène Lourié
Etykiety:
1953,
amerykański,
animacja lalkowa,
beast from,
bestia z głębokości,
Eugène Lourié,
film,
godzilla,
Inne potwory.,
lourie,
pierwszy,
powojenny,
wielki potwór,
zilla
środa, 18 września 2013
King Kong kontra Godzilla (Kingu Kongu tai Gojira / amerykańska wersja) 1962 reż. Ishiro Honda
Po tym filmie spodziewałem się naprawdę wiele. Po pierwsze dlatego, że dochodzi w nim do starcia dwóch najsłynniejszych potworów kina (chociaż wtedy nie miały jeszcze tak kultowej pozycji). Po drugie zaś film jako jeden z pierwszym monster movies zrealizowano w kolorze. Sukces wydawał się być murowany.
Trafiła mi się wersja amerykańska, która różni się od japońskiej między innymi tym, że dołożono amerykańskich aktorów (m.in. niezwykle irytujący korespondent i naukowiec). Ciężko mi powiedzieć czy Japończycy byli tu zdubbingowani, czy w oryginale mówili po angielsku, w każdym razie zupełnie to nie pasowało.
No tak, miało być tylko wprowadzenie, a już zdążyłem pomarudzić. Niestety, ten wpis upłynie głównie pod znakiem narzekania.
Już od pierwszych minut mamy futurystyczny akcent: satelitę za pośrednictwem, którego mogą się kontaktować dziennikarze z różnych stron świata, jego wygląd jest co najmniej zabawny, ale może w 1962 roku widzowie patrzyli na to inaczej. Jeśli mowa o satelicie, to należy wspomnieć o nieszczęsnym amerykańskim korespondencie, który przyprawia o tiki nerwowe, tak sztuczny i irytujący jest. Pozostali aktorzy niewiele lepsi - niestety gra aktorska w tym filmie nie należy do najmocniejszych stron.
King Kong kontra Godzilla jest kontynuacją Godzilla kontratakuje - potwór uwięziony wtedy w lodzie, teraz na skutek anomalii pogodowych i katastrofy łodzi podwodnej, zyskuje możliwość ucieczki. Przy okazji, pierwsze wrażenie jeśli chodzi o kostium - niezłe. Nie jest tak dobry jak pierwszy, a w kolorze zupełnie przestaje budzić grozę, ale w porównaniu z poprzednikiem prezentuje się lepiej. Ładnie wyszły ujęcia gdy nadchodzili z oddali, szczególnie w półmroku.
Tym razem zdecydowano się na masowe wykorzystanie makiet i modeli. Niestety znów pojazdy wojskowe wypadają niekorzystnie, ładnie, ale sztucznie. Same efekty pirotechniczne niczego sobie (petardy nawet trafiają w Godzillę, odbijając się od niego).
Akcja pędzi cały czas do przodu i nie pozwala się nudzić. Niestety fabuła momentami powala na kolana, nie, nie z zachwytu... Żeby nie być gołosłownym: szef pewnej korporacji postanawia - zirytowany zachowaniem Godzilli - znaleźć drugiego wielkiego potwora, ściągnąć do Japonii i wykorzystać przy reklamie swojej firmy. No ludzie... przecież to brzmi kretyńsko (nawiązanie do pierwszego King Konga, potem jeszcze pomysł wykorzystany będzie przynajmniej dwukrotnie przy filmach z Mothrą i w Parku Jurajskim 2). Z poważniejszych spraw, wojskowi i naukowcy raz jeszcze (podobnie było w Godzilla kontratakuje) zastanawiają się nad użyciem bomby atomowej przeciwko potworom. Okazuje się, że po pierwszym filmie, przekazy moralizatorskie i ostrzeżenia zostały spuszczone do rynsztoka i zastąpione rozrywkową sieczką. Szkoda.
Bohaterowie zbyt często się wydurniają, zaczyna się to charakterystyczne dla Japończyków zachowanie, gdy nawet w poważnych chwilach miotają się, popiskują i robią głupie miny (np. scena przypłynięcia na wyspę, gdy napadają ich tubylcy). A skoro jesteśmy przy tubylcach. Wyspa znajduje się gdzieś w okolicach Papui-Nowej Gwinei, więc spodziewałbym się charakterystycznych dla tamtego regionu ludzi. Ale nie... Zamiast nich mamy... uwaga, uwaga! Czarnych Japończyków :D Jeśli ktoś nie widział jeszcze Japończyka Murzyna to koniecznie zapraszam na ten film.
Było już o kostiumie Godzilli, czas na King Konga. Wygląda... strasznie, jak futro prababci pogryzione przez mole. Naprawdę. Pysk też zrobiony jest jakoś tak niezbyt groźnie, za to komicznie. Ot, taka pokraka. O ile Godzilla się broni i momentami wygląda klimatycznie nadchodząc z oddali, o tyle King Kong przez cały film sprawia nieciekawe wrażenie. Potęguje to efekt zastosowania reprojektora w paru scenach z nim (np. walka z ośmiornicą wygląda tak sztucznie jak to tylko możliwe).
Fabuła jest momentami żenująca. Chociaż biorąc poprawkę, że to koprodukcja z Amerykanami i robiona tylko dla rozrywki, to można to zboleć. Bohaterowie chwilami nic sobie nie robią z niebezpieczeństwa jakie im grozi, przy potworach zachowują się dość spokojnie i nie jest to przekonujące, ani realistyczne. Mamy też kilka niesamowitych zbiegów okoliczności, które pozwalają posunąć akcję do przodu, ale wydają się zupełnie nieprawdopodobne (w kulminacyjnym momencie walki, na kilka chwil pojawia się burza z piorunami, by przywrócić siły King Kongowi). Błędów i niedoróbek jest sporo, że wymienię jeszcze jeden: w momencie gdy Kong porywa kobietę i ucieka, trzymając ją w dłoni, nie są zachowane jej proporcje względem budynków - mogli więc zrezygnować z tego zabiegu. Chociaż, może w tamtych latach nikomu to nie przeszkadzało...
Ciężko mi oceniać. W gruncie rzeczy wyszło nieźle, pamiętajmy że pięćdziesiąt lat temu widzowie nie mieli jeszcze takiego porównania jak dziś. Mimo wszystko jest parę błędów, których można było uniknąć. Potencjał nie został w pełni wykorzystany. Jakby jednak nie było, polecam :)
Trafiła mi się wersja amerykańska, która różni się od japońskiej między innymi tym, że dołożono amerykańskich aktorów (m.in. niezwykle irytujący korespondent i naukowiec). Ciężko mi powiedzieć czy Japończycy byli tu zdubbingowani, czy w oryginale mówili po angielsku, w każdym razie zupełnie to nie pasowało.
No tak, miało być tylko wprowadzenie, a już zdążyłem pomarudzić. Niestety, ten wpis upłynie głównie pod znakiem narzekania.
Już od pierwszych minut mamy futurystyczny akcent: satelitę za pośrednictwem, którego mogą się kontaktować dziennikarze z różnych stron świata, jego wygląd jest co najmniej zabawny, ale może w 1962 roku widzowie patrzyli na to inaczej. Jeśli mowa o satelicie, to należy wspomnieć o nieszczęsnym amerykańskim korespondencie, który przyprawia o tiki nerwowe, tak sztuczny i irytujący jest. Pozostali aktorzy niewiele lepsi - niestety gra aktorska w tym filmie nie należy do najmocniejszych stron.
King Kong kontra Godzilla jest kontynuacją Godzilla kontratakuje - potwór uwięziony wtedy w lodzie, teraz na skutek anomalii pogodowych i katastrofy łodzi podwodnej, zyskuje możliwość ucieczki. Przy okazji, pierwsze wrażenie jeśli chodzi o kostium - niezłe. Nie jest tak dobry jak pierwszy, a w kolorze zupełnie przestaje budzić grozę, ale w porównaniu z poprzednikiem prezentuje się lepiej. Ładnie wyszły ujęcia gdy nadchodzili z oddali, szczególnie w półmroku.
Tym razem zdecydowano się na masowe wykorzystanie makiet i modeli. Niestety znów pojazdy wojskowe wypadają niekorzystnie, ładnie, ale sztucznie. Same efekty pirotechniczne niczego sobie (petardy nawet trafiają w Godzillę, odbijając się od niego).
Akcja pędzi cały czas do przodu i nie pozwala się nudzić. Niestety fabuła momentami powala na kolana, nie, nie z zachwytu... Żeby nie być gołosłownym: szef pewnej korporacji postanawia - zirytowany zachowaniem Godzilli - znaleźć drugiego wielkiego potwora, ściągnąć do Japonii i wykorzystać przy reklamie swojej firmy. No ludzie... przecież to brzmi kretyńsko (nawiązanie do pierwszego King Konga, potem jeszcze pomysł wykorzystany będzie przynajmniej dwukrotnie przy filmach z Mothrą i w Parku Jurajskim 2). Z poważniejszych spraw, wojskowi i naukowcy raz jeszcze (podobnie było w Godzilla kontratakuje) zastanawiają się nad użyciem bomby atomowej przeciwko potworom. Okazuje się, że po pierwszym filmie, przekazy moralizatorskie i ostrzeżenia zostały spuszczone do rynsztoka i zastąpione rozrywkową sieczką. Szkoda.
Bohaterowie zbyt często się wydurniają, zaczyna się to charakterystyczne dla Japończyków zachowanie, gdy nawet w poważnych chwilach miotają się, popiskują i robią głupie miny (np. scena przypłynięcia na wyspę, gdy napadają ich tubylcy). A skoro jesteśmy przy tubylcach. Wyspa znajduje się gdzieś w okolicach Papui-Nowej Gwinei, więc spodziewałbym się charakterystycznych dla tamtego regionu ludzi. Ale nie... Zamiast nich mamy... uwaga, uwaga! Czarnych Japończyków :D Jeśli ktoś nie widział jeszcze Japończyka Murzyna to koniecznie zapraszam na ten film.
Było już o kostiumie Godzilli, czas na King Konga. Wygląda... strasznie, jak futro prababci pogryzione przez mole. Naprawdę. Pysk też zrobiony jest jakoś tak niezbyt groźnie, za to komicznie. Ot, taka pokraka. O ile Godzilla się broni i momentami wygląda klimatycznie nadchodząc z oddali, o tyle King Kong przez cały film sprawia nieciekawe wrażenie. Potęguje to efekt zastosowania reprojektora w paru scenach z nim (np. walka z ośmiornicą wygląda tak sztucznie jak to tylko możliwe).
Fabuła jest momentami żenująca. Chociaż biorąc poprawkę, że to koprodukcja z Amerykanami i robiona tylko dla rozrywki, to można to zboleć. Bohaterowie chwilami nic sobie nie robią z niebezpieczeństwa jakie im grozi, przy potworach zachowują się dość spokojnie i nie jest to przekonujące, ani realistyczne. Mamy też kilka niesamowitych zbiegów okoliczności, które pozwalają posunąć akcję do przodu, ale wydają się zupełnie nieprawdopodobne (w kulminacyjnym momencie walki, na kilka chwil pojawia się burza z piorunami, by przywrócić siły King Kongowi). Błędów i niedoróbek jest sporo, że wymienię jeszcze jeden: w momencie gdy Kong porywa kobietę i ucieka, trzymając ją w dłoni, nie są zachowane jej proporcje względem budynków - mogli więc zrezygnować z tego zabiegu. Chociaż, może w tamtych latach nikomu to nie przeszkadzało...
Etykiety:
1962,
efekty pirotechniczne,
film,
godzilla,
honda,
ishiro,
japoński,
king kong,
kolorowy,
makiety,
monster movie,
s-f,
sci-fi,
showa,
walka,
wielkie potwory
wtorek, 3 września 2013
Godzilla kontratakuje (Gojira no gyakushû) 1955 reż. Motoyoshi Oda
Po sukcesie pierwszego Godzilli, już rok później wytwórnia Toho pokusiła się o kontynuację. Niestety miało być tak pięknie, a wyszło... no właśnie.
UWAGA, BĘDĘ SPOJLEROWAŁ
Już pierwsze minuty pokazują, że film ten nie będzie lepszy od poprzedniego, a raczej nawet mu nie dorówna. Mamy powieloną historię, tym razem tylko, dla odmiany, potwory są dwa. Budzi i mutuje je eksplozja bomby wodorowej. Na przemian walczą ze sobą i sieją zniszczenie wśród japońskiej floty i miast.
Najpierw chciałbym odnieść się do moich wrażeń wizualnych, obraz, oświetlenie i sposób kadrowania nasuwają skojarzenie z produkcjami przedwojennymi. Jest to przeciwieństwem do poprzednika, który moim zdaniem wniósł nieco świeżości, prezentując nam coś zgoła innego niż w latach 30'. Jest sporo scen zrealizowanych wśród scenografii w studio lub z użyciem reprojektora. Wygląda to tandetnie i chociaż nie odbiega od reguł stosowanych w tamtych latach, to widać że można to było zrobić w plenerze uzyskując większy realizm (spacer pilota wśród skał na wyspie i rozmowa bohaterów na dachu budynku).
Dużym mankamentem zasługującym na osobne wyszczególnienie jest brak muzyki, która tak duże znaczenia miała w poprzednim filmie, tworząc atmosferę grozy lub potęgując dynamiczne działania czy to wojska czy potwora. W tym wypadku, gdzieś w połowie pojawia się pewna melodia, przetaczająca się później kilkakrotnie. Jest nawet niezła, ale to za mało.
Od strony merytorycznej nastąpiła poprawa (o ile miałem wierne tłumaczenie). Tym razem wiek dinozaurów jest szacowany na kilkadziesiąt milionów lat, a nie jak ostatnio dwa (sic!). Sami prehistoryczni protoplaści potworów są zwierzętami wymyślonymi na potrzeby filmy, ale to akurat można zaakceptować, mamy w końcu do czynienia z science-fiction. Przy okazji warto zwrócić uwagę na miłą wzmiankę o polskim paleontologu, na którego powołuje się dr Yamane. Tylko jego nazwisko brzmi zupełnie fantastycznie i nie polsko (zapomniałem już jak), ale można przymknąć na to oko - liczy się gest.
Tym razem w roli czołgów i pojazdów wojskowych wystąpiły modele, co jest w gruncie rzeczy miłą odmianą i pozwala się przygotować na następne filmy, kiedy to stanie się już normą. Jakość ich wykonania jak na połowę lat 50' jest moim zdaniem dobra i zadowalająca. Ogólnie militarnych gadżetów nie brakuje i jeśli ktoś to lubi to jest na czym zawiesić oko.
No ale starczy pochwał. Twórcy pokusili się o zmianę wizerunku Godzilli, co nie wyszło mu na dobre - nowy kostium jest nieco wypłoszowaty. Pogarsza to jeszcze zastosowane mocniejsze oświetlenie, ukazujące więcej niedoróbek. Zęby wystające do przodu, to już zupełna żenada, wyglądają komicznie.
Z efektami specjalnymi jest różnie. Tym razem pociski trafiają w potwory i eksplozje następują na nich (poprzednio wszystkie wyraźnie chybiały, a widz musiał przyjąć na wiarę, że trafiają). Wygląda to bardziej realistycznie i widać, że twórcy postarali się o zastosowanie pirotechnicznych bajerów. Z drugiej strony płomień Godzilli przyprawia o napad śmiechu. Tak jak poprzednio zastosowano wydmuchiwaną z paszczy parę wodną, tylko że tym razem wyraźnie widać rozchlapujące się po brzegach krople wody. W którymś ujęciu w czasie walki potworów, Godzilla zieje ogniem na Anguirusa, a wybucha widoczny w tle rozmazany budynek...
Jeśli chodzi o grę aktorską i fabułę - totalna klapa. Postacie albo papierowe, albo niepasujące do rozgrywających się zdarzeń (o tym zaraz). Nudą wieje na kilometr. Nie ma żadnych tajemnic, które trzymały by w napięciu. Wątki dramatyczne przedstawiono w sposób zupełnie nie wywołujący żadnych emocji. Niby sporo się dzieje, ale jakoś się to dłuży.
Niektóre sekwencje zdają się być przekombinowane i niepotrzebne. Tak jest z ucieczką więźniów, która doprowadza do pożaru magazynów paliwa i powrotu Godzilli do miasta. Moim zdaniem wystarczyło zaznaczyć, że wybuchł nagle pożar, bez podawania przyczyny i pokazywania całego zajścia. Wyszło to sztucznie.
Walka potworów robi wrażenie, chociaż nie zawsze wygląda dobrze. Póki mamy plan średni oba potwory wypadają korzystnie, ale już przy półzbliżeniu i zbliżeniu robi się komicznie. Ja odniosłem wrażenie, że mamy do czynienia z dwoma zagryzającymi się pacynkami. Plan pełny również działa na niekorzyść monstrów, tym bardziej że poruszają się żwawo niczym koguty. Patrzy się na to z pobłażającym uśmiechem, przypominając sobie majestatycznie i powoli poruszającego się pierwszego Godzillę, przy którym czuło się emanującą siłę (był zresztą lepiej zbudowany, nie przypominając w niczym rozpłaszczonej jaszczurki).
Walka istotnie bardziej przypomina pojedynek kogutów niż starcie potworów. Brakuje tej dramaturgii, którą odczuć będzie można parę lat później, w kolejnych walkach. Ze względu na kształty i postawę, rozumiem że ciężej było uzyskać płynne i naturalne ruchy postaci Anguirusa, to widać. Ujęcia w którym są same jego tylne łapy i ogon zadowalają, ale już obraz całości pozostawia wiele do życzenia. Warto jeszcze zwrócić uwagę na głos potwora, charakterystyczny, który towarzyszyć mu będzie jeszcze później, według mnie strzał w dziesiątkę.
Skupiliśmy się na potworach, a przecież mamy tu jeszcze bardzo rozwinięty wątek głównych bohaterów, którymi są pracownicy firmy rybackiej. To osoby bardzo beztroskie, które w momencie gdy Godzilla niszczy miasto przejmują się jedynie tym bym nie stracić pracy i odbudować zniszczoną fabrykę. Nawet w obliczu kolejnego ataku zajmują się tymi sprawami, jakby nie licząc się z faktem, że zaraz potwór może zabrać ich życia lub też w każdej chwili zniszczyć to co odbudują.
W filmie w ogóle brakuje tego antywojennego i przestrzegającego przed użyciem broni jądrowej wydźwięku, który był wszechobecny w poprzednim. Owszem pokazane są zniszczenia miasta, ale nie ma obrazu rannych i zabitych, tak żywo działającego na umysły widzów i przypominającego/nasuwającego skojarzenie z wojną. Mało tego, w którymś momencie wojskowi zastanawiają się nawet czy nie użyć przeciwko Godzilli... bomby wodorowej. Ręce opadają.
Kiedy Godzilla znika w odmętach oceanu na jakiś czas, jego wątek idzie na boczny plan, a zaczyna się coś w stylu komedii romantycznej, albo obyczajówki. Nie ma to jakiegoś większego uzasadnienia. Nawet w obliczu zatonięcia statku i ponownego pojawienia się potwora, bohaterowie zdają się tym w ogóle nie przejmować, gadając wesoło o ślubie i głupotach.
Potem robi się jeszcze śmieszniej, bo biorą się za szukanie potwora na własną rękę (przypominam, to pracownicy firmy rybackiej). Ich piloci sami ścigają bestię, podczas gdy armii nie widać. Kiedy w końcu nadlatują samoloty wojskowe, ci cywile zamiast usunąć się ze strefy walk, nadal latają w pobliżu i strugają bohaterów. Absurd totalny. Kończy się to oczywiście tragicznie, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, bo przyczyniają się do zwycięstwa nad Godzillą.
Żeby było śmieszniej na sam koniec Godzilla staje się dziwnie nieporadny, w dużej mierze ułatwiając wojsku wykonanie zadania (przy tym ich pierwotny plan był bezsensowny i dopiero przez przypadek trafili na właściwą metodę).
Heh. Podsumowując, film pod wieloma względami bardzo przypomina mi produkcje przedwojenne. W gruncie rzeczy jest niezły i nie odbiega od poziomu klasycznych monster movies z lat pięćdziesiątych, ale w porównaniu z poprzednim, jest to krok w tył, który być może przyczynił się do kiczowatego i dziecinnego wizerunku Króla Potworów przez następne dwadzieścia lat. Na powrót mrocznego klimatu grozy z pierwszego Godzilli przyszło czekać jeszcze trzydzieści lat, do nowej serii.
Etykiety:
Angilas,
Anguirus,
film,
godzilla,
japoński,
kaiju,
kontratakuje,
kostium,
monster movie,
Motoyoshi Oda,
Osaka,
potwory,
raids again,
recenzja,
s-f,
toho,
walka
Subskrybuj:
Posty (Atom)