czwartek, 31 lipca 2014

Godzilla: Final Wars (Gojira: Fainaru uôzu) 2004 reż. Ryûhei Kitamura

   Godzilla: Final Wars... Wreszcie. Jedenaście miesięcy temu założyłem tego bloga, by zamieszczać na nim recenzje filmów o Godzilli. Myślałem że obejrzenie wszystkich zajmie mi parę tygodni, ale jakoś się tak przeciągnęło :) Wczoraj zobaczyłem Godzilla: Ostatnia wojna (celowo będę używał dalej angielskiego tytułu, bo nasz polski się nie przyjął) i mogę powiedzieć, że jestem spełniony.


Fuck yeah! Dałem radę!

OPIS:

   Kiedy potwory zaczynają masowo atakować ziemskie miasta, pojawiają się kosmici zwani Xilienami i likwidują bestie. Wkrótce jednak okazuje się, że to tylko fortel, który ma pozwolić im na opanowanie naszej planety. Rozpoczyna się wojna na wyniszczenie, w której miażdżącą przewagę mają obcy. Ziemianom pozostaje tylko jedno rozwiązanie: obudzić uśpionego w lodach Antarktyki Godzillę.



Sto lat Godzillo!

   Ten film to taka laurka na pięćdziesiąte urodziny potwora, będąca przypomnieniem i uhonorowaniem wszystkich występów Króla i pokrewnych monstrów. Jeśli chodzi o treść nie zobaczymy tu nic nowego niż do tej pory (o czym zaraz), za to innowacyjna jest forma, która przypomina rozbudowany teledysk. Spróbowałbym to opisać, ale... chyba lepiej jak każdy sam zobaczy. Albo dobra, obczajcie trailer:


   W każdym razie jest dużo nowoczesnej muzyki i efektownych wygibasów, a do mnie to nie przemawia. Tym bardziej, że trafiła mi się wersja z angielskim dubbingiem i to było koszmarne.



Matrix, Star Wars i Dzień niepodległości w sosie z Godzilli?

   Godzilla: Final Wars to jedna wielka kompilacja rozmaitych filmów. Głównie składają się na nią produkcje Toho w postaci Godzilli. Najjaskrawsze są odniesienia do Inwazji potworów i Zniszczyć wszystkie potwory. Mnie jednak najbardziej urzekły te drobne, ledwo zauważalne smaczki jak moment, w którym bohaterowie teleportują się na statek matkę i stają twarzą w twarz z obcymi, a właściwie obracają się do nich - to scena żywcem wzięta z Godzilla kontra Król Ghidorah, przy czym zmieniono tylko proporcje, tym razem jest troje Ziemian na dwóch obcych. Takie drobnostki można by wymieniać godzinami, więc naturalnie dajmy już temu spokój. Pojawiają się też mniej lub bardziej zapomniane gwiazdy jednego przeboju jak Hedora czy King Ceasar. Są i egzotyczniejsze elementy jak choćby nawiązanie do Goratha poprzez nazwanie tak planety, która ma uderzyć w Ziemię, czy uczynienie jedną z ludzkich super broni statku Gotengo znanego z Atragona. Z zagranicznych filmów doszukać się możemy kalek z trylogii Matrixa, Gwiezdnych wojen czy Dnia niepodległości. Niby fajnie, że to taki wielki mega mix, można powspominać, nie biorąc całości na poważnie.


   Fabuła jest raczej spójna, owszem kilku baboli można by się doszukać, ale biorąc pod uwagę z jakim kuriozum mamy do czynienia, to czepianie się błędów logicznych czy niedoróbek nie ma większego sensu. Biorąc pod uwagę ilość skumulowanych tu filmów, to i tak dziw, że to się kupy trzyma.



Papierowi bohaterowie i betonowy klimat, a Godzilli nie widać.

   Bohaterowie są niestety dość papierowi, wbrew widocznym i usilnym próbom wykreowania ich interesujacymi. Może tylko kapitan Gordon z początku rzucający banałami i nachalnie ociekający stylem macho, z czasem nabiera kolorków i zaskarbia sobie sympatię, ale reszta... sztuczni jak zupki chińskie. No i te ich teksty, momentami jakby z dupy wyjęte, zresztą jak wiele ujęć, które oglądamy i zastanawiamy się: ale po cholerę to pokazują? A jeszcze co do bohaterów, nie wiem o co tu chodzi, ale z jakiegoś powodu kapitan wygląda jak Józef Stalin, a żołnierze Sił Samoobrony jak SS-mani.

Mogliby się zdecydować... Stalinowski ZSRR czy nazistowskie Niemcy?

   Klimat filmu jest nieprzyjemnie surowy, co tylko dodatkowo pozbawia bohaterów jakichś bardziej osobistych cech w tym laboratoryjnym środowisku. Rozumiem że miało być fajnie i futurystycznie, ale wyszło jakoś tak nijako. Zresztą przy wykorzystanej tu techno / punkowej (?) muzyce jest jakoś tak... dziwnie. No i ta teledyskowa formuła, przez nią ujęcia są jakieś takie nienaturalne. Czasami ładne, nie przeczę, ale do urzekających widoczków z innych filmów tej serii daleko. Zresztą o czym my tu mówimy? Godzilla: Final Wars to kicz, kicz jakich mało. Co nie znaczy, że nie jest fajny :D


   A jak tu z efektami specjalnymi? Powiedziałbym, że nie najgorzej. W scenach, w których mamy potwory, zarówno kostiumy, makiety, efekty pirotechniczne i wszelkie komputerowe cuda wyszły nawet nieźle. Gorzej gdy cyfrowe bajery dominują, jak przy scenach z kosmicznymi myśliwcami, wtedy piksele aż dają po oczach.



Znowu Power Rangers.

   Irytujący jest też ten cały cyrk z nadludźmi - mutantami, którzy bronią Ziemi przed potworami. No ja walę... ile można schemat Power Rangers ciągnąć... A już śmiać mi się chciało, jak zobaczyłem rozwalane przez Ebiraha czołgi, po czym do akcji wszedł oddział specjalny z laserowymi karabinami i rozwalił potwora, walcząc z buta. No to gdzie tu logika, nie lepiej tę samą broń na czołgi czy śmigłowce zamontować i zwiększyć siłę ognia? No ale nie, wtedy by się te pajace nie mogły wykazać. Heh, no nie wiem, ja po prostu nie lubię rozwałki w stylu amerykańskich marines, wolę czołgi, ciężką artylerię i lotnictwo. A skoro zaczynam popluwać, to tak, jest i jeszcze jeden obrońca Ziemi równie irytujący jak oni: cholerna Mothra. Bo jakby to bez niej mogło się obyć. I jak to zwykle z naszym robalem, przylatuje gdy już wszędzie są zgliszcza, po czym daje się zabić. Och? Zaspojlerowałem? A co tam, i tak nikt nie lubi Mothry.


   Otrzymujemy również mnóstwo epickich akcji, takich które dwadzieścia lat temu wzbudziłyby (obok równie epickich dialogów) achy i ochy, ale teraz mogą dostać jedynie pobłażliwy uśmiech. Z drugiej jednak strony, kto na filmie o wielkich potworach interesuje się ludźmi, a w każdym razie zbyt rozbudowanymi wątkami ludzkimi. To kaiju mają tu grać pierwsze skrzypce.


   Dużo tu jest naciągane pod fabułę. Kosmici swoimi nierozważnymi posunięciami sami zmniejszają sobie szanse na zwycięstwo (np. mogli uderzyć pod koniec wszystkimi potworami na Godzillę, a nie pojedynczo). A kilkuminutowa strzelanina kilkunastu kosmitów z ludźmi ukrytymi za filarem to jakaś farsa, tym bardziej że to cienki filar, a kąt ostrzału mają spory. Albo samotny pilot rozwalający statek matkę, nie wiedząc nawet (bo i skąd) jak on działa i co należy zrobić. Banał, kicz i naciągaństwo.



Wielki marsz

   Najśmieszniejsze jest to, że prawie zapomniałem o Godzilli, podobnie chyba jak i twórcy. Król pojawia się dopiero w połowie, aczkolwiek wcześniej tyle się dzieje, że nie trzeba narzekać na jego brak. No ale jak już się pojawia! Ho, ho! Jego marsz przez pół świata jest nieco to chyba najbardziej spektakularna rozwałka w dziejach Toho, a i finałową walkę miło się ogląda. W ogóle fajnie, że ma on znów 100 metrów i bardziej klasyczny wygląd.


   Jakoś nie mam nic więcej do powiedzenia o Godzilli, więc wróćmy do bardziej przyziemnych spraw. Dobrze chociaż, że poza kilkoma akcentami nie ma tu love story, bo bym się porzygał. Wystarczy że umęczyły mnie kosmoski, Mothra i Minya. Co? Nie wspominałem o nim? Och, ależ oczywiście, że ten nachalny typek też tu jest. W każdym razie, idzie to wszystko przełknąć.


   Podsumowując wpis i film, zacytuję jedną z bohaterem, która na samym końcu mówi: wszystko się dobrze skończyło, stojąc na jednym z wielu cmentarzysk, które dawniej były metropoliami. Godzilla: Final Wars mimo iż jest jaki jest (a może właśnie dla tego) to jednak kawał dobrej zabawy i niezbyt poważne, ale ciekawe podsumowanie półwiecza Godzilli.


9 komentarzy:

  1. nadszedł ten moment gdy się filmy z godzillą skończyły ;) i trza będzie szyć np.Yongarrym :) nawiasem Legendary tak się rozochociło sukcesem swojej Godzilli że plotki głoszą że skonfrontuje naszą/ego bohatera z..King Kongiem choć nie wiem jakby miało wyglądać starcie 150m gada z 30m gorylem ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To też, ale... mam jeszcze pewien koncept :D

      Z KK? Hmmm... A jak Japończycy chcieli to zrobić w latach 90' to Amerykanie dali cenę zaporową za prawa. No, ale co wolno wojewodzie...

      Usuń
    2. chyba mają te prawa bo robili wersje z przed paru lat chociaż ja tego szczerze powiem nie widzę chyba że KK wyżłopie basen koksu ;) i urośnie bo 150m godzilla 30 m KK załatwiła by od ręki ;-) to była by krótka piłka

      Usuń
    3. Nom, faktycznie trudno sobie wyobrazić takie spotkanie. Chyba że to będzie jakiś nowy KK, ale też :/ o ile ponad stumetrowy jaszczur da się zaakceptować to tej samej wielkości małpiszon już niekoniecznie. Jakoś dziko tak...

      Usuń
    4. ale kto wie zresztą grunt że chłopaki zasmakowali w filmach z giga potworami co daje nam nadzieje że posucha na tym polu nie grozi nam szkoda tylko że trzeba czekać to jest główna wada kina w stosunku do TV że na nowe epizody trzeba czekać 2-3lata a nie tydzień :) chyba że ktoś wpadnie na nakręcenie serialu o ogromnych potworach :)

      Usuń
  2. A gdyby King Kong robił za pupilka Godzilli, którego ten próbuje bronić przed złym wojskiem?

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratuluję ukończenia serii. Bardzo miło mi się czytało te wszystkie recenzje i cieszę się, że nie skończyłeś jeszcze z wielkimi potworami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Absolutnie nie skończyłem, dopiero się rozkręcam :D

      Usuń