wtorek, 7 stycznia 2014

Ebirah - potwór z głębin (Gojira, Ebirâ, Mosura: Nankai no daiketto) 1966 reż. Jun Fukuda

   Po dłuższej przerwie od wielkich potworów (przemierzałem Dziki Zachód) wracam z recenzją Ebiraha. Podszedłem do tego filmu ze sporym entuzjazmem ze względu na tytułowego potwora, który po swoim debiucie w 1966 roku, na powrót do kin czekać musiał aż trzydzieści osiem lat (Godzilla: Ostatnia wojna). A przecież to jedno z ciekawszych i bardziej dopracowanych monstrów serii Showa.


   Historia zaczyna się od chłopaka, który postanawia wypłynąć na Pacyfik w poszukiwaniu swojego zaginionego brata. W swoją eskapadę włącza kolegów i przypadkowo spotkanego mężczyznę, któremu porywa jacht, a który sam okazuje się złodziejem-uciekinierem. Po długim rejsie trafiają na tajemniczą wyspę z bazą wojskową, której strzeże ogromny homar.


   Brzmi głupio? Raczej, ale po pierwsze to nie film dla dorosłych, a po drugie Ebirah to naprawdę całkiem udany potwór, szczególnie w porównaniu do Godzilli. Nie dowiadujemy się o nim nic poza tym, że sieje postrach na wodach wokół wyspy i unika soku z lokalnych owoców. Tajemnicą pozostaje również okryta baza wojskowa. Jest to całkiem ciekawy i intrygujący pomysł, piękny w swej prostocie i pobudzający wyobraźnie widzów.

   Zanim bardziej rozpisze się o potworach, skupię się jeszcze na wątku ludzi. Bohaterami jak pisałem jest grupa chłopaków i uciekający złodziej, potem dołącza do nich atrakcyjna wyspiarka zbiegła z transportu niewolników. Taka młoda (lecz nie dziecięca) obsada to moim zdaniem ukłon w stronę nastoletnich widzów, o których przy coraz bardziej infantylnym poziomie postanowiła zawalczyć wytwórnia Toho. Dlatego też tym razem nie towarzyszą nam genialne utwory A. Ifukube, a jakieś gitarowe plumkanie bardziej pasujące do hawajskiej plaży lat 60' pełnej surferów niż filmu sci-fi o potworach. Niestety psuje to wiele klimatycznych i pełnych dramatyzmu scen. Mnie nie przypadły wszystkie te zabiegi do gustu, a jak było pięćdziesiąt lat temu nie wiem. W każdym razie twórcy nie posunęli się z tym kombinowaniem za bardzo, bo chociaż mamy nowy typ bohaterów, to miejsce akcji pozostaje sprawdzone - egzotyczna wyspa.


   Zostając jeszcze przy ludziach. Relacje między bohaterami są nawet interesujące, chociaż ich poczynania nie do końca sensowne. Rozbitkowie postanawiają najpierw szpiegować, a potem walczyć z wojskowymi urzędującymi na wyspie chociaż... nie wiedząc nawet kim są i co tak na dobrą sprawę tam robią. Jest to naciągany, ale znany motyw filmowy, przecież nie raz rezolutne dzieciaki ratowały świat. Żeby było ciekawie kłócą się miedzy sobą, dyskutują, wpadają w tarapaty, lecz mimo wszystko współpracują i nie zostawiają się w potrzebie. I choć jak zawsze nie mamy tu do czynienia z dobrym aktorstwem, to co z tego skoro to film dla małolatów ;)

   Tym na co zwróciłem szczególną uwagę były piękne zdjęcia. Scena rejsu wręcz mnie urzekła. Część na wyspie nie robi już takiego wrażenia. Scenografie i wykorzystane plenery są znośne, a makiety nie odbiegają od dotychczasowego poziomu. Co się zaś tyczy efektów specjalnych i pewnych trików, to twórcy z początku uniknęli co bardziej kompromitujących posunięć, jak na przykład (moje ukochane) żołnierzyki na podstawkachmalowani na czarno Azjaci, czy nadmiar ujęć z wykorzystaniem reprojektora. Piszę z początku, bo gdzieś w połowie wszystko zaczyna się psuć, gdy pojawia się Godzilla w tak koszmarnym kostiumie, że wygląda jak małpa w worku na śmieci. Jego choreografia przy tym nie odbiega od przyjętych w poprzednich latach standardów - podryguje, macha łapami, skacze, uprawia sport (o czym zaraz), a nawet przeżywa przelotną miłość do osobniczki innego gatunku. Dla kontrastu, jak już wyżej wspominałem, Ebirah wygląda i zachowuje się rewelacyjnie jak na prawdziwego kaiju przystało.


   Godzilla pojawia się w sumie znikąd. On po prostu jest na tej wyspie tylko, że... śpi. Cóż takie wprowadzenie bohatera to pójście na łatwiznę, ale można je wybaczyć. Nie do zaakceptowania za to jest numer z przebudzeniem potwora. Na ten pomysł wpadają rzecz jasna nasi krzepcy młodzieńcy i choć już sama idea wybudzania chodzącej bomby atomowej wydaje się szalona, to jeszcze bardziej kuriozalny okazuje się sposób przeprowadzenia operacji - robią to za pomocą piorunochronu z miecza i milimetrowej szerokości drutu, którego koniec podczepiają do oka bestii. Plan oczywiście wypala, tyle że by dodać mu realizmu, dopiero po trzech dniach czekania.


   Prócz Godzilli i Ebiraha w filmie pojawiają się jeszcze dwa potwory: tajemniczy ptak który atakuje Godzillę i natychmiast ginie, a także Mothra. Ćma nie bierze większego udziału w burzliwych wydarzeniach i jej rola jest zupełnie od czapy. Mogli sobie ją darować, albo chociaż dać jej coś do roboty. A tak, jest bo jest.

   Sceny walk czy to potworów ze sobą czy też samolotów bojowych z Godzillą wypadają słabo. Jeśli chodzi o te pierwsze to znowu powraca (znany nam ze starszych filmów) motyw piłki ręcznej - bestie odbijają między sobą wielki głaz niczym piłkę plażową. Na domiar złego ten wielki głaz jest czarną, wyskrobaną na taśmie filmowej plamą. Wygląda to strasznie kiczowato, lecz prócz głazu w ten sposób są ukazane również spadające samoloty po walce z Godzillą. Żeby oddać im honor: wcześniej prezentują się całkiem nieźle, chociaż bez przesady, gdyż z ich wahań w czasie lotu można wywnioskować, że zbliżają się na niewidocznych żyłkach.


   Pomijając słabe aktorstwo i pewne głupie działania bohaterów, akcja posuwa się do przodu całkiem żwawo nie dając czasu na nudę. Ogólny koncept fabuły jest skonstruowany całkiem sensownie, tracąc dopiero na szczegółach. Ogląda się przyjemnie i można się uśmiechnąć parę razy. Dużym plusem jest brak humoru niskich lotów, owszem pada parę dowcipów czy zdarza się kilka gagów, ale wszystko z umiarem.

   Koniec końców nie dowiadujemy się kim byli tajemniczy wojskowi i po co im była bomba atomowa (dzieciaki szybko włamały się i odkryły przeznaczenie bazy). Co ciekawe też, okazuje się że Godzilla stał się jawnym przyjacielem ludzkości, a przynajmniej tej jej poczciwej części, która nie majsterkuje przy środkach masowego rażenia.


   To bardzo nierówny film. Momentalnie może zadowolić dorosłych (z przymrużeniem oka), a chwilę potem nadaje się by pokazać go przedszkolakom zamiast Teletubisiów (czy jak tam się te kolorowe ciule zwą). I chociaż jestem bardzo zawiedziony, to jednak polecam, choćby dla tych kilku, kilkunastu dobrych, zapadających w pamięć ujęć i ogólnej dobrej koncepcji.



2 komentarze:

  1. potwór latający to chyba wczesna wersja rodana ;)a to że godzilla stał się przyjacielem ludzi to była chyba moda w japońskim kinie bo powstała w tym samym czasie gamera też w swej odsłonie z lat 60 miała postawiony za punkt honoru opieke nad dziećmi ;D ale ja ten luźniejszy klimat jakoś trawie,a propos kamienia w wersji którą ja oglądałem wyglądał jak normalny używany wtedy piankowy kamień;)może to kwestia jakości kopii filmu :)pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że chociaż Ebirah pokazał klasę :D
      Co się zaś tyczy efektów specjalnych, wiem że stać ich było na więcej, nawet wtedy w latach 60'.

      Usuń