poniedziałek, 24 lutego 2014

Godzilla kontra Megalon (Gojira tai Megaro) 1973 reż. Jun Fukuda

   Godzilla kontra Megalon pierwszy raz widziałem lata temu jeszcze na niemieckiej telewizji, rzecz jasna niewiele wtedy zrozumiałem, ale co z tego? Jako dzieciak chciałem oglądać jedynie potwory, nie dbając o szczegóły. Dziś po raz pierwszy od tamtego czasu postanowiłem zobaczyć ten film ponownie. Czytałem o nim dużo niepochlebnych recenzji, lecz moim zdaniem wcale nie jest taki zły. No, ale po kolei.

OPIS:

   Przeprowadzone na Pacyfiku podziemne testy broni atomowej niszczą część podwodnego państwa Seatopii. Jej mieszkańcy postanawiają zemścić się na mieszkańcach powierzchni i wysyłają potwora Megalona, by zgładził ludzkość. Ratunkiem w tej sytuacji może się okazać, skonstruowany przez pewnego japońskiego naukowca, zaawansowany robot.

Pierwsze wrażenie.

   Już z początku zaskoczyły mnie bardzo ładne zdjęcia. Dobra jakość obrazu, która towarzyszy widzowi od paru odsłon, wciąż mile zaskakuje, szczególnie gdy przypomnimy sobie ziarnisty obraz z wyblakłymi kolorami ze starszych odsłon. Fabuła również okazuje się zachęcająca. W zasadzie od samego początku coś się dzieje, akcja zawiązuje się szybko i całkiem zrozumiale. Jest ciekawie, ale i tajemniczo, aż ma się ochotę na więcej. Dla mnie niespodzianką okazała się jeszcze scena pościgu, co prawda nie jak z Bullitta, ale i tak pomysłowo i sprawnie zrobiona. Niestety z upływem czasu robi się coraz gorzej, co wyraźnie kontrastuje z dobrym początkiem.


Fabuła.

   Pomysł na podziemną cywilizację, chociaż nie pionierski wydaje się i tak dużo ciekawszy od wyeksploatowanego już wątku kosmitów. Podciągnięcie wrogiej cywilizacji pod legendy o zaginionych kontynentach również wydają się całkiem trafnym pomysłem. Podobają mi się też motywy Seatopian - nie chcąc niczego podbijać, a jedynie zemścić się za zniszczenie części swojego państwa.


   Dzieciak w roli głównej wyjątkowo mnie nie zniechęcił, ani nie zirytował, a to już coś. I nawet zdawałoby się oklepany motyw genialnego naukowca, również w tym przypadku nie uruchomił w mojej głowie czerwonej lampki. Jakoś to wszystko gładko przełknąłem. Jedynie ten robot wydał mi się nietrafionym pomysłem.

Nadejście potworów.

   Potwory pojawiają się tu stosunkowo późno (jeśli nie liczyć wstawki z Godzillą i Angilasem w pierwszej minucie), bo gdzieś po pół godzinie. Megalon okazuje się całkiem zgrabnym potworem i pierwsze sceny z jego udziałem robią dobre wrażenie. Wachlarz jego umiejętności prezentowanych stopniowo również intryguje. Niestety pierwszy rozczarowaniem okazuje się jego choreografia. Dziwaczne skoki przypominają przedszkolaka grającego w klasy na placu zabaw. Z lataniem jest niewiele lepiej, wychodzi strasznie sztucznie, ale przynajmniej nie głupio. Te pomyłki (to chyba najlepsze określenie) nieco psują pierwsze dobre wrażenie.

Megalon.
   Starcie potworów jest oczywiście nieuniknione, lecz by dodać mu jeszcze pikanterii, prócz tytułowych potworów udział biorą: robot Jet Jaguar, będący dla mnie wielką zagadką i znany nam już Gigan, którego Seatopianie wzywają na pomoc. Pojedynek okazuje się całkiem ładny i udany, ale dość długi i jak dla mnie nudny. Minusem jest to, że Godzilla jako przyjaciel ludzkości, a w szczególności dzieci, raz jeszcze robi z siebie pajaca. Jak zawsze tak i tym razem jedynie mnie o zirytowało, ale cóż poradzić, trzeba żyć dalej.

Ja chromolę, Godzilla znowu lata... Dobrze, że tym razem chociaż do przodu.
Tło.

   Raz jeszcze twórcy poszli na łatwiznę i zamiast nakręcić film od początku do końca, poszli na łatwiznę wykorzystując masę ujęć i scen ze starszych filmów. Jak dla mnie to olewacki stosunek do widza. I nie byłoby to może, aż tak straszne gdyby nie fakt, że przez miksowanie różnych fragmentów, w ciągu jednej sceny kilkakrotnie potrafi zmienić nam się pogoda, pora dnia czy wygląd Godzilli.



   Makiety i efekty specjalne (nakręcone specjalnie do tego filmu) wyszły całkiem zgrabnie i... nawet realistycznie. Gdyby cały film nakręcono na nowo, zamiast wplatać stare urywki mogłaby to być prawdziwa bomba.


   Dziwna muzyka (nie potrafię określić gatunku) niestety nie przypadła mi do gustu, ale też niespecjalnie drażniła. Może nawet lepiej, że nie wykorzystali utworów Ifukube, przy błędach które popełnili byłoby to jak rzucanie pereł przed świnie.

W recenzji Godzilla kontra Gigan zachwycałem się nowoczesną Japonią lat 70', tu druga strona medalu.

Czy aby na pewno taki zły?


   Film ten często określany jest mianem najgorszego lub jednego z najgorszych w serii. W moim odczuciu nie jest tak źle. Największą jego wadą jest wykorzystanie starych fragmentów filmów, ale już wcześniej też stosowano ten chwyt. Długa i nudna walka potworów okazała się dla mnie najsłabszym punktem programu, ale pamiętajmy, że adresatami tego filmu były w latach 70' dzieci, a jako że ani nie pamiętam tamtych czasów, ani nie jestem dzieckiem, to pominę milczeniem ten punkt.


   A plusy? Niesztampowy wróg w postaci podziemnej cywilizacji. Ładne zdjęcia i efekty. Ciekawy pomysł na Megalona, który niestety został skrzywdzony idiotyczną choreografią (ale przecież Godzilla momentami zachowuje się jeszcze gorzej). To w sumie sporo i dla mnie wystarczająco, by uznać ten film za po prostu przeciętny.

   Godzilla kontra Megalon to film, który moim zdaniem warto obejrzeć.

4 komentarze:

  1. i kolejny boski plakat a godzilla skacząca na ogonie rozwala mnie za każdym razem może to był nowy gatunek kangogodzilla ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Powoli zbliżam się do końca tej serii i będę zaczynał Heisei, aż się boję. Bo inne starsze filmy o potworach to powolutku, na luzie będę uzupełniał (heh, ciągle Rodan czeka nieobejrzany).

    OdpowiedzUsuń
  3. Och, masz, o kilku rzeczach u siebie zapomniałem. Dlaczego Megalon grał w klasy sam ze sobą w szczerym polu? I ta jego laserowa gwiazdka na czubku głowy...
    Nie wiem co widzisz w tym filmie. "Rewanż Godzilli" był nudny, ale miał potencjał, pokazał jakieś tło i za wszystkim stał jakiś pomysł. Tu nie ma prawie nic. Krótka scena pościgu, która była nienajgorsza i kilka fragmentów walk absolutnie nie ratuje filmu. I po Twoim tekście wciąż nie widzę powodu dla którego polecasz ten film.
    O, a ludzie w kontenerze, którzy mieli zginąć spadłszy z kilkunastu-dziesięciu metrów, wystrzeleni na wielką wysokość i odległość przez potwora są "uratowani". Ten film nawet się nie przejmuje tym, że jest dziurawy jak ser szwajcarski, nawet się nie stara.

    OdpowiedzUsuń
  4. Inne filmy też nie trzymają się logiki, nie pamiętam już dokładnie szczegółów, ale trochę bzdur więcej czy trochę mnie nie robi zbytniej różnicy. Kontener był istotnie wkurzający, ale jak sobie przypomnę laleczki w mieszkaniu imitujące ludzi (Gigan), czy plastikowe żołnierzyki odgrywające żołnierzy (któryś film z lat 60', chyba Trójgłowy potwór) to też robi mi się słabo, bo wszystkie te elementy mogli sobie zwyczajnie darować i byłoby dobrze.

    Co mi się podobało:
    - podziemna cywilizacja to dobry pomysł, bo ile można tylko kosmitów męczyć (chociaż niestety też się pojawili)
    - motywy Seatopian, jak pisałem oni nie chcą niczego podbijać, a jedynie się zemścić
    - scena pościgu mnie rozbawiła, swoją droga całkiem nieźle ją zrobili
    - Megalon, tym bardziej, że to nie zwykły potwór, a bóg Seatopian (i jego róg również mi się podobał, już bardziej mnie dziwiły w serii Heisei Battra strzelająca z oczu i Motha waląca z czułków)
    - całkiem ładne zdjęcia (liczę tylko nowe sceny)
    - pomysł na wielkiego robota walczącego z potworami wydał mi się całkiem fajny, ale spartolili to po całości

    OdpowiedzUsuń