sobota, 30 sierpnia 2014

Dogora (Uchu daikaiju Dogora) 1964 reż. Ishiro Honda

   Odsuwają się te wpisy o kulisach powstawania filmów kaiju, bo jakoś nie mogę się ogarnąć czasowo, by nad tym przysiąść. Póki co kolejna recenzja na osłodę: Dogora.

   Wytwórnia Toho już nie raz pozytywnie zaskakiwała mnie nie-godzillowymi produkcjami, że wspomnę choćby o Atragonie, Mysterians czy Rodanie. Na Dogorę miałem chrapkę już od dawna ze względu na nietypowość tego potwora, ciężko mi było ogarnąć jak to coś (nie, nie chodzi mi o Rafalalę) może funkcjonować i jak niby wojskowi mieliby z tym walczyć. W końcu znalazł się czas i obczaiłem.



OPIS:

   W tajemniczych okolicznościach zniszczone zostają satelity krążące wokół Ziemi. Wkrótce w Japonii, a później na świecie zaczynają ginąć diamenty i węgiel. Okazuje się, że stoi za tym przybyły z kosmosu zmutowany potwór, który żywi się węglem.


   Już z początku sporo się dzieje, jest akcja, są emocje, jest fajno, choć jak zawsze ciut tandetnie. Co ciekawe wątki ludzkie okazują się na tyle wciągające, że pierwsze nieśmiałe wejścia potwora nie budzą zbyt wielkiego zainteresowania.


   A dzieje się sporo, mamy złodziei diamentów i policjantów, naukowców i seksowne laski. Sensacyjna fabuła jest nieźle przemyślana i szybko okazuje się bardzo wciągająca. Zaznaczyć jednak muszę, że film ten wymaga sporej tolerancji, bo sporo tu bzdur czy naciąganych akcji. Z przymrużeniem oka jednak wszystko pięknie się zazębia i budzi podziw dla lotności scenarzysty (Shinichi Sekizawa).


   A skoro przy scenariuszu jesteśmy, to chyba ekipa z Toho nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. Widziałem już mniej lub bardziej oryginalne pomysły w ich wykonaniu, ale zmutowany kosmiczny potwór żywiący się węglem i diamentami jest naprawdę od czapy i co najlepsze podoba mi się to :D No bo i niełatwo coś takiego wymyślić, mam na myśli zasady jego funkcjonowania, potrzeby, słabe strony, możliwości poznania. Gdyby tylko dopracować szczegóły, tak by nagłe pojawienia się potwora nie zdarzały się w najbardziej oczywistych chwilach w sposób mocno naciągany, pozwalający posunąć akcję do przodu. Heh, wszystkiego mieć nie można.


   Co do bohaterów to słabiutki, prócz profesora, pozostali wydają się być dość niewyraźni, na pewno nie zostaną mi w pamięci. Aktorstwo mamy tu na znośnym poziomie, w każdym razie wystarczającym jak na te role. Dla urozmaicenia wśród hordy facetów występują dwie laski, z których jedna jest niezłą dupą, co już podnosi wartość filmu przynajmniej o jeden w skali do dziesięciu ;)


   Do tego szczypta humoru pozwalająca złapać trochę oddechu i przypominająca, by nie traktować tego filmu całkiem serio.

   Makiety i efekty specjalne jak w Godzillach z tego okresu, czyli raz lepiej, a raz gorzej. Ujęcia z prawdziwymi pojazdami wojskowymi za to nieprzerwanie w pytkę. Muzyka spoko, ale dupska nie urywa.


   Podsumowując, Dogora to dobry film, któremu warto poświęcić półtorej godziny, bo choć wątek potwora jest mocno naciągany, to już sensacyjna otoczka sama w sobie okazuje się całkiem udana. W każdym razie z odpowiednim podejściem dostajemy kawał dobrej rozrywki.

   A tak apropos Plakatów z dupy to do Dogory znalazłem coś takiego:

4 komentarze:

  1. o tego akurat nie widziałem muszę obczaić czy jest na YT :) i sobie obejrzeć :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Blog ciekawy, bo z nietypową tematyką. Tego muszę pogratulować. Nie jestem fanką politycznej poprawności, ale jednak zbulwersowały mnie pewne rzeczy. I to do tego stopnia, że muszę napisać ten komentarz. Już na samym początku nazywasz Rafalalę czymś, a to przecież człowiek, któremu należy się taki sam szacunek, jak każdemu innemu. Potem te kompletnie niesmaczne szowinistyczne słowa - nazywanie kobiet laskami; to byłoby jeszcze do zaakceptowania, gdyby nie to, że potem pojawia się określenie "dupa". To nawet nie jest brak politycznej poprawności, tylko zwykłe chamstwo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, doceniam miłe słowa :)
      A co do mniej miłych:
      Rafalala to pajac i cham, który walczy o swoje pięć minut w mediach bazując na skandalach. Sam też podsyca całe zamieszanie wokół swojej osoby, więc nie widzę powodu, by go oszczędzać i nie nazywać określeniem, dzięki któremu sam się lansuje (a przy okazji swoją błazenadą szkodzi środowiskom LGTB, bo gdzieś w społecznej świadomości wyrabia obraz wulgarnych i agresywnych zboczeńców).
      Co zaś się tyczy wymienionych przez Ciebie określeń: języka prostackiego i chamskiego lubię używać, po prostu, to albo się może komuś podobać, albo nie, ale mi z tym dobrze. Zresztą ta "dupa" to w pozytywnym sensie, a nie by uwłaczać kobietom ;)

      Usuń